piątek, 30 września 2016

Wszystkiego Najlepszego!

W końcu mam dostęp do internetu, także i do mnie można przysyłać formularze, jak i opowiadania. A do tego życzę każdemu chłopakowi, oraz basiorom wszystkiego najlepszego! Aby życzenia się spełniły, abyście się wzbogacili, abyście zaczęli myśleć oraz szczęścia w miłości kochani!

~~Dracon

Od Laroty cd. Metsan'a

- Może się gdzieś przejdziemy? Nie jestem tu nowa więc znam te tereny. - Odezwałam się
- Okej, akurat nie mam co ze sobą zrobić więc możemy. - Zgodził się chłopak
- To gdzie idzemy? - Spytał
- Może pójdziemy przez tamten las i do drugiego źródełka? - Odpowiedziałam
- Dobrze, chodźmy! - Powiedział
Jak szliśmy to zaczęłam rozmowę:
- Ym... Co tam u Ciebie? - Spytałam
- Narazie dobrze, a u Ciebie? - Odpowiedział
- U mnie też wszystko okej. - Odpowiedziałam
- To może opowiem coś o sobie. No więc... Przyjaciele na mnie mówią Xerda lub Lara, mój ulubiony kolor to wiosenny fiołkowy odcień, a ulubione jedzenie to naleśniki... No i nie wiem co jeszcze opowiedzieć o sobie.
W tym czasie doszliśmy do źródła.
Podeszłam i wlałam wodę do butelki, zamknęłam ją żeby znowunie mieć mokrej głowy napiłam się trochę, wsadziłam ją do torebki i zamknęłam torębkę żeby mi telefon znowu nie wypadł.
Znowu jak szłam się przewróciłam a na głowę mi spadła torebka ajej sznurek się zawiązał na szyi i wyglądało to jakbym miała czapkę. A chłopak zaczął się ze mnie śmiać i to dość głośno.
Czemu jestem taką ciamajdą? - Pomyślałam
Znowu zaczęliśmy rozmowę a mnie głowa bolała bo przecież dostałam torebką w łeb!

<Metsan?>

czwartek, 29 września 2016

Od Akuroshi cd. Calamity

Z zadowoleniem słuchałam opowieści Calamity, by za chwilę wybuchnąć śmiechem. Bardzo realistycznie sobie wszystko wyobraziłam. Wadera też się śmiała. Spojrzałam na swoje łapy uspokajając się.
-Wiesz, nie mówiłam tego nikomu, ale nie mam na imię Kuro, – zaczęłam – tak naprawdę nazywam się Akuroshi, a Kuro to tylko pseudonim. – Wilczyca wyglądała na lekko zaskoczoną – Tylko nie waż mi się zwracać do mnie po imieniu! – zaśmiałam się. Mój uśmiech znikł, a ja zamyśliłam się. Widziałam kątem oka jak Calamity smutnieje. Najprawdopodobniej uważała, że myślę o tej regeneracji. Jednak moje myśli były skierowane w zupełnie innym kierunku.
-Jak to jest mieć rodzeństwo? – spytałam po chwili. Teraz to na pewno była zaskoczona. Naprawdę to musi być ciekawe. Nigdy nie chciałam go mieć, jednak zawsze ciekawiłam się, jak to jest. Nim zdążyła odpowiedzieć, coś nam przeszkodziło. Orzeł! Był agresywny, zaczął atakować. Ale nie mnie. Rzuciłam mu się na kark, wbijając zęby. On jednak z łatwością mnie zrzucił, po czym zignorował i zajął się Calamity. Spanikowana spojrzałam na nią. Nie mogłam odczytać jej uczuć, więc instynktownie znów zaatakowałam ptaka. Tym razem celowałam w skrzydła. Zwierze bezskutecznie próbowało mnie zrzucić. Skończyło się tym, że trzymałam się jego ogona na dość dużej wysokości. Phi, chyba nie wie, jaką zrobił mi przysługę. Rozprostowałam skrzydła i użyłam mojej mocy, by wypędzić go gdzieś daleko. W oddali widziałam, jak punkcik się tu zbliża. Wiedziałam, że nie odpuści. Zleciałam na dół. Przez głowę mi przeszło, że może to dzięki temu naszyjnikowi ptak mnie nie atakował.
-Jesteś cała? - Spytałam zaniepokojona.

<Calamity?>

Od Saphiry cd. Metsan'a

- Czy posiadasz jakieś preferencje jeżeli chodzi o imię, którym mam się do Ciebie zwracać czy raczej jest Ci to obojętne?
- Jest mi to zupełnie obojętne, mam 4 imiona, możesz sobie wybrać, którym chcesz do mnie mówić. - zaśmiałam się - Hm... Planowałeś się może wybrać w Góry szamanów?
- Tak, skąd wiedziałaś?
- Dar - zaśmiałam się, a on odwzajemnił uśmiech.
- Wezmę tylko swoją torbę i możemy ruszać.
- Dobrze, a chciałbyś może tam polecieć?
- Ale ja nie mam skrzydeł.
- Nie musisz ich mieć. - uśmiechnęłam się zdradliwie - Jeśli pozwolisz, wypróbuje na Tobie moją moc. Na innych zwierzętach się udało, więc nie musisz się obawiać. Nawet niedźwiedź był zadowolony - wyszczerzyłam się tak mocno, że widać mi było wszystkie zęby. Mina miśka też była bezcenna. Spojrzałam się na Metsana i "wyczarowałam" mu skrzydła z powietrza.
- I co? Ładne? - zaśmiałam się - Ale uważają, bo zaklęcie nie jest dopracowane i działa tylko dwanaście godzin.


<Metsan?>

wtorek, 27 września 2016

Od Metsan'a cd Sakury

Dziś zdecydowałem się na poczynienie jakiś kroków ku wróceniu do treningów. Rozleniwiłem się odkąd tu dołączyłem, a prawda jest taka, że formy nie zachowuje się dzięki samym polowaniom. Planowałem się udać ku miejscowym górą. Strome, kamieniste zbocza i wyższe ciśnienie na wysokościach powinno uczynić to wszystko chociaż odrobinę trudniejsze biorąc pod uwagę, że zwykłe ćwiczenia już dawno przestały być wyzwaniem.
Poranne łowy o świcie były dla mnie już standardem i dobrze wiedziałem gdzie się udać by znaleźć coś spełniające moje zapotrzebowania na dużą ilość białka i węglowodanów. Szybko przemieszczałem się między gęsto rozstawionymi drzewami i uznałem, że niektóre fragmenty lasu były idealne do treningu czasu reakcji. Może nie dla mnie, ale dla kogoś młodszego i mniej umiejętnego.
Bez dłuższego namysłu zdecydowałem się na jakąś lżejszą sarnę, nie potrzebowałem dziś pełnego i obfitego posiłku, a jedynie coś co sprawi, że nie padnę z głodu. Ucztować miałem zamiar po wszystkim.
Docierający do mnie zapach skromnego stadka parzystokopytnej zwierzyny łownej doprowadził mnie na rozległą polanę pokrytą wysokimi trawami. Głośno wzdychając ukryłem się pośród roślinności i przystąpiłem do próby podejścia. Jak można się pewnie domyślić, dziś nie miałem ze sobą torby, nie wybierałem się przecież po zioła. Wszystkie łanie pasły się spokojnie odganiając nieskutecznie muchy, a ja zastanawiałem się czy zdają sobie sprawę, że w ogóle istnieje coś takiego jak drapieżnik. Nie rozumiałem ich odprężenia, ale nie miałem zamiaru gardzić czymś co działa na moją korzyść. Napiąłem mięśnie i wyskoczyłem z ukrycia by po chwili rzucić się na najbliższego osobnika. Nagła panika ogarnęła stado i rozległo się nawoływanie licówki, łani prowadzącej. Było jednak za późno, ponieważ ja zatopiłem już kły w krtani jednej z nich, a smak krwi wypełnił mój pysk. Skutecznie przycisnąłem swoją ofiarę do ziemi i trzymałem, aż nie przestała kopać. Jej oczy stały się szkliste i nieruchome, a ja zadowolony zwolniłem uścisk.
Miałem już przejść do jedzenia gdy po drugiej stronie polany, tuż przy ścianie lasu dostrzegłem waderę. Rzucała w moją stronę nienawistne i poirytowane spojrzenie, wyraźnie niezadowolona z tego, iż przepłoszyłem stado.
- Czasem naprawdę mam zbyt dobre serce… - powiedziałem sam do siebie i pognałem za odbiegającymi sarnami.
Z jednej strony nie moja sprawa i mogła wybiec szybciej, ale z drugiej nie mam zamiaru być tym złym, przez którego ktoś nie miał szansy zjeść. Głośno wypuszczając powietrze przyśpieszyłem zastanawiając się czy w ogóle dam jeszcze rade dogonić stado. Była na to szansa, ale czy warto było tak za nimi gonić dla nieznajomego? Owszem, dla własnego świętego spokoju. Doszedł do mnie tupot kopyt łani i odruchowo skręciłem nieco w bok by móc je zawrócić. Zza ściany drzew wyprzedzałem kolejne to osobniki, aż doszedłem do początku całej grupy. Zacząłem do nich się zbliżać i w końcu gwałtownie wybiegłem przed licówkę, która automatycznie zaczęła zakręcać. Bez większych trudności wmanewrowałem je w odwrót i powrót na polane. Teraz albo coś złapie albo skończy stratowana. To już nie była moja sprawa i tak zrobiłem coś ponad to co musiałem. Mój oddech był przyśpieszony, ale nie dostałem zadyszki z czego byłem odrobinę dumny.
W drodze powrotnej już nie się nie śpieszyłem, nawet jeżeli istniała szansa na to, że to co upolowałem zostało zagrabione. Na spokojnie mogłem upolować kolejną łanie i zasadniczo niczego by to nie zmieniło. Wyszedłem z pomiędzy drzew po kilku minutach spaceru, a mój oddech zdążył się w tym czasie uspokoić. Byłem lekko zdziwiony tym, że sarna którą zabiłem dalej leżała nieruszona. Z lekko uniesionymi brwiami zerknąłem w bok, gdzie poprzednio zobaczona przeze mnie wadera pałaszowała swoją zdobycz. Posłała mi tylko szybkie spojrzenie, które bynajmniej nie miało w sobie nic wdzięczności.
- Nie ma za co… tak mi się wydaje. – szepnąłem do siebie i potruchtałem do by spożyć swój posiłek.
Skończyłem szybciej niż nieznajoma mi wilczyca i bez większego zainteresowania zacząłem kierować się ku górą. Byłem nawet troszkę podekscytowany co było do nie niepodobne. Nie liczyłem na szybkie dotarcie na miejsce, dlatego ostatecznie pozwoliłem sobie odpłynąć myślami gdzieś daleko. Czułem się tutaj zdecydowanie zbyt spokojny i zrelaksowany, ciężko mi było zachować czujność kiedy wszystko tak cicho szumiało, a ptaki nuciły swoje pieśni.
Przeprawa przez rozległe tereny dzielące mnie od górzystych wzniesień zajęła mi niespełna dwie godziny, może odrobinę więcej. Wysokie góry majaczyły na horyzoncie ukazując swoją majestatyczność. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, miło będzie się trochę samemu po wspinać. Miałem już zamiar przejść do truchtu gdy zaalarmowany gwałtownie odwróciłem łeb by spojrzeć za siebie. Nieco skryta stała tam wilczyca z wcześniej, która zdając sobie sprawę, że została zauważona prychnęła niezadowolona i wyszła ukazując się w pełnej krasie.
- Parasz się śledzeniem innych? – spytałem odwracając się ku niej, unosząc jednocześnie łuk brwiowy na prawym okiem.
- Tak wygląda moja robota w watasze. – odparła marszcząc pysk jakby w akcie agresji i uniosła pysk nieco wyżej – Ktoś ty?
- Mógłbym zapytać o to samo. – mruknąłem przyglądając się jej prowokującej postawie i przekrzywiłem ledwo zauważalnie głowę – A na imię mam Metsan, należę do tej samej watahy co ty, więc zmień nieco ton.
Wydała z siebie cichy pomruk i bynajmniej nie miała zamiaru wziąć do serca tego co powiedziałem, więc jedynie wypuściłem ciężko powietrze i spojrzałem na nią wyczekująco.
- Mów do mnie Sakura albo Ava. – warknęła i podeszła bliżej jednak nie bezpośrednio, wyglądała jakby mnie właściwie obchodziła.
Podążyłem za nią wzrokiem, nie do końca rozumiejąc po co tak się jeżyła.

<Sakura?>

Od Metsana cd. Saphiry

Od pewnego czasu nie tylko byłem członkiem watahy, ale też zostałem tutejszym zielarzem. Po drodze widziałem mnóstwo roślin, które niechybnie były by przydatne, ale nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Pozostało mi jedynie z ciężkim westchnieniem obserwować wschodzące słońce będąc jednocześnie rozłożony jak długi na kamiennej płycie w swej jaskini. Przyjemne dla oka kolory przyozdabiały niebo. Uśmiechnąłem się delikatnie półgębkiem zupełnie nie żałując tak wczesnej pobudki. Czasem zwyczaje, które wbił mi do głowy ojciec bywały przydatne.
Ostatecznie wstałem nieco leniwie mrugając przy tym kilkukrotnie. Przeciągnąłem się ociężale napinając każdy mięsień by potem je nieco rozluźnić. Przesiadając jeszcze na moment ziewnąłem rozwierając pysk szeroko tak, że było mi widać wszystkie zęby, a z gardła wydobył się głęboki odgłos. W głowie już mi świtało co będę dziś robił, otóż jak można się domyślić potrzebne mi było zioła. Udało mi się zasłyszeć coś na temat Gór Szamanów, miejsce to było gęsto porośnięte różnorodną florą potrzebną do mikstur czy maści leczniczych. Był perfekcyjny czas by się tam wybrać, zbliżała się jesień dlatego mogłem mieć pewność, że znajdę dojrzałe okazy choć oczywiście pojawią się też te przejrzałe. Biorąc pod uwagę wczesną porę miałem szmat czasu na to by tam dotrzeć oraz pozbierać to i owo. Zasadniczo mogłem też od razu postarać się przestudiować nowe gatunki. Spojrzałem za siebie, w róg gdzie leżała moja skromna torba z nieco zniszczonego i poszarzałego materiału. Poszedłem do niej truchtem i wkładając pysk pod pasek, na którym wisiała zarzuciłem ją sobie na szyje. Pozostało mi jeszcze szybkie polowanie i mogłem spokojnie ruszać w drogę.
Wilcza woń skutecznie wypłoszyła zwierzynę w promieniu kilkunastu najbliższych metrów o ile nie kilkuset. Przez to przyszło mi przebiec kawałek tutejszych lasów, choć bynajmniej nie narzekałem. Wiatr mierzwiący moją sierść i długą grzywę na piersi sprawiał, że żyłem. Adrenalina buzowała w moich żyłach kiedy przeskakiwałem kolejne to korzenie i głazy. Pęd z jakim mijałem kolejne pnie drzew sprawił, że omalże się zapomniałem i niewiele brakowało bym jeszcze wywalił język na zewnątrz. W końcu zacząłem zwalniać, aż przeszedłem do żwawego chodu i odchrząknąłem cicho. Odzywał się we mnie szczeniak, który nie miał szans ujrzeć światła dziennego wtedy kiedy był jego czas i szczerze mówiąc nie podobało mi się to. Trucht przerodził się w wolny spacer gdy zaczęły do mnie dochodzić wonie łani, dzików, zajęcy czy nawet wiewiórek. Gdy tak węszyłem spokojne odgłosy lasu zostały przerwane przez niedźwiedzie posapywanie. Moja wielkość nie tylko wiązała się z większą siła i ciężarem, ale też większym zapotrzebowaniem na pokarm dlatego pochłonięcie tego stworzenia szczególnie w jego młodzieńczych latach nie było dla mnie wyzwaniem. Nie wahając się dałem susa w stronę odgłosów by po chwili odnaleźć około 2 lub 3-letniego samca. Wbrew temu co można by sobie wyobrażać porównując niedźwiedzia do wilka to wcale nie byłem od niego dużo mniejszy. Nie czekając obszedłem go szybkim i lekkim krokiem, nie wydając przy tym najmniejszych szmerów. Pragnąłem skoczyć mu na grzbiet i dobrać się do karku, ale było to ryzykowne dlatego nie mogłem się ociągać czy zwracać na siebie uwagi. Po drodze zrzuciłem z siebie torbę, zostawiając ją pod jednym z krzewów pełnych jeżyn. W końcu przeszedłem do biegu i z rozpędu wskoczyłem na plecy niedźwiedzia. Dla lepszej przyczepności zaryłem pazurami w jego skórę i przyczepiłem się niczym hak do złowionej ryby. Ryk potężnej bestii rozniósł się echem po całym lesie z pewnością płosząc najbliższe zwierzęta, a ja bez wahania wbiłem kły w jego kark. Gruba szata zewnętrzna niedźwiedzia utrudniała mi zadanie, ale siła moich szczęk ostatecznie się przez nią przebiła. Agresywnym szarpnięciem wyrwałem kawał mięsa by mieć dostęp do jego kręgosłupa. Był za głęboko by od razu go połamać dlatego musiałem działać radykalnie i nieco niestandardowo. Zwierzę cierpiące z bólu stanęło na tylnych łapach i nie mogąc się mnie pozbyć z grzbietu zaczęło w panice biec przed siebie. Kolejne to gałęzie haratały moje ciało, a ja mocniej przywierając do mojej ofiary w końcu uzyskałem dostęp kręgów szyjnych. Jedno potężne zaciśnięcie się moich zębów na nich i bestia padła bezwładnie na ziemie. Odczepiając pazury od jego zwłok otrzepałem się z wszelkich liści i innych przedmiotów, które podczas galopu zwierzęcia, do mnie przywarły. Nie zwracając uwagi na kilka strużków krwi, które ciekły po mnie zacząłem jeść.
Ciągnęło się to w nieskończoność, ale w końcu byłem pełny. Mimo moich przewidywań ze zdobyczy, którą miałem okazje upolować zostało trochę resztek. Nie miałbym nic przeciwko gdyby to ktoś znalazł i skorzystał puki jeszcze było zdatne do spożycia, dlatego po prostu to zostawiłem tak jak było. Wróciłem po swoją torbę, która bezpiecznie leżała pod tym samym krzewem, pod którym ją zostawiłem. Musiałem przyznać, że obfity posiłek nieco mnie znużył i skończyłem ucinając sobie drzemkę pośród ptasich pieśni. Śnił mi się typowy dla mnie sen, widziałem to co było, ale nigdy to co jest.
Mój ojciec swoim srogim spojrzeniem śledził każdy mój ruch, oceniając moją zdatność do czegokolwiek. Żądał coraz więcej, wyczekiwał aż się złamię i okaże się, że jestem bezużyteczny, że nie nadążam nad pozostałymi. Ja jednak nie miałem zamiaru dać mu tej satysfakcji, codziennie mimo napływających do oczu łez od bólu i zmęczenia jakie odczuwałem trenowałem, trenowałam tak dużo, że kolejni to członkowie watahy zaczynali zastanawiać się czym jestem i jak to możliwe, że jeszcze nie podupadłem na zdrowiu. Docierały do mnie kolejne to ciche pochwały, słowa uznania, ale jemu ciągle to nie wystarczało. Nieważne, że prawdopodobnie byłbym w stanie stawić mu czoła, a nawet zwyciężyć, nie ważne, że próbowałem tak mocno, że doprowadzało mnie to prawie do szaleństwa. On nigdy nie był, nie jest i nigdy nie będzie usatysfakcjonowany. Co robiłem nie tak, czemu tak bardzo mnie nienawidzi? Tego nie wiedziałem, ale i tak bolało.
Nie byłem zbyt poruszony tym jakże przejmującym koszmarem. Przeszłość zawsze jest za nami, a ja nie miałem zamiaru się oglądać. W końcu otworzyłem oczy i moje spojrzenie spotkało się z jasnymi oczami drugiego wilka. Czyży ktoś planował mnie zaatakować gdy spałem? Szybko oceniłem całą sytuacje i doszedłem do wniosku, że pozycja wadery, tak to zdecydowanie była wadera, sylwetka była zbyt drobna i smukła była zbyt rozluźniona, w ogóle nienadająca się do ataku. Uniosłem nieśpiesznie łeb i spojrzałem na nią lekko unosząc łuk brwiowy na okiem w pytającym goście.
- Saphira Olivia Cersie Eden. Jestem tutejszą Alphą. – z delikatnym uśmieszkiem bez trudu odczytała moje nieme pytanie.
- Jestem Metsan. – wstając nieco leniwie zdobyłem się na dodanie jakże zbędnego „jestem”, od którego stosowania raczej odchodziłem. Jedynym powodem dla którego to zrobiłem był fakt, że mówiłem do Alphy. Bądź co bądź nie byłem już, a raczej nigdy nie byłem rozwydrzonym szczeniakiem i potrafiłem okazywać szacunek. – Czy posiadasz jakieś preferencje jeżeli chodzi o imię, którym mam się do Ciebie zwracać czy raczej jest Ci to obojętne?

<Saphira?>

poniedziałek, 26 września 2016

Od Calamity cd. Akuroshi

Cieszyłam się na wspólne polowanie, ponieważ dawno nie miałam przyjemności tego doświadczyć i zawsze było to dla mnie przyjemne. Podczas gdy wspólnie szukałyśmy tropu wyznaczonej ofiary miałam okazje spostrzec zamyślenie Kuro i mimowolnie zmarszczyłam brwi. Wyglądało na to, że w dalszym ciągu nie miała zamiaru odstąpić od myśli na temat moich samoistnie leczących się ran. Nie byłam pewna czy powinnam się tym martwić czy raczej zignorować. Prawda była taka, że się bałam. Bałam się, że w końcu będę musiała powiedzieć jej czym jest spowodowana u mnie ta niezwykła umiejętność.
W końcu pogrążona w myślach wyczułam różnorodne wonie o tej samej podstawie. Zapach należał do kilku, może kilkunastu królików. Kuro wyraźnie też natrafiła na ten sam trop dzięki czemu zgodnie ruszyłyśmy w tym samym kierunku. W kilku szybkich susach wylądowałam pośród paproci i skryłam się nisko przy podszycie leśnym. Kilka sztuk puchatych, kicających stworzonek skubało pojedyncze źdźbła trawy lub przygryzały gałązki co niższych krzewów. Czułam na sobie spojrzenie towarzyszącej mi wadery, czekała na mnie. Czyli moja ocena na temat jej szybkości była jak najbardziej trafiona, chciałabym to ja zaczęła i dzięki temu miała szanse też coś pochwycić zanim ona wypłoszy wszystkie do nor. Cieszył mnie fakt, że myślała logicznie nawet jeżeli nie miałam pewności, że właśnie tak wyglądał jej plan.
Nie wątpiłam w szybkość Kuro, ale mimo wszystko postanowiłam sprowadzić całe polowanie do sytuacji kiedy to wybiegamy razem. Bardzo łatwo jest o to by organizm automatycznie wystartował, a wystarczał do tego niewielki bodziec. Wykorzystawszy fakt, że wadera była skupiona na mnie wykonałam gwałtowny skok napinając wyraźnie mięśnie. Tak dynamiczny ruch sprawił, że moja towarzyszka nieświadoma tego nawet została zaalarmowana i mimowolnie ruszyła ze mną dzięki czemu się zgrałyśmy. Można byłoby powiedzieć, że płatałem jej teraz niewielkie psychologiczne figle, ale prawda jest taka, że nie jesteśmy świadomi wszystkich działań naszego umysłu i łatwo go oszukać, a akurat tak się przytrafiło, że po przeczytaniu paru ksiąg nauczyłam się to robić.
Króliki zaczęły czmychać na wszystkie strony, byle by tylko umknąć losowi jaki mogły im zgotować nasze kły. Wbijając pazury w podłoże wykonałam szybki skręt i wyskakując w górę niczym lis rzuciłam się na jedną z wolniejszych istotek. Zacisnęłam szczeki na jego kruchym ciałku by po chwili do moich uszy dotarł trzask jego miażdżonych kosteczek, a smak krwi znalazł się na mym języku. Nić jego życia została szybko przeze mnie przecięta, nie zdążył nawet przystąpić do prób ucieczki. Zadowolona szybkiego oraz bezproblemowego przebiegu łowów spojrzałam na Kuro, która przysiadła na ziemi i już na mnie zerkała, również trzymając w pysku zdobycz. Zobaczyłam jedynie jak zwraca się w moim kierunku i nagle jej sylwetka się rozmazała by ponownie nabrać ostrości tuż przede mną. Spojrzałam na nią zdziwiona tym nagłym przemieszczeniem i dotarło do mnie jak nadnaturalną prędkością charakteryzuje się ta wilczyca. Obdarzyła mnie swoim nadzwyczaj szerokim uśmiechem i ponownie się speszyła. Mimo mojego uśmieszku pod nosem nie wrócił jej humor i jedynie skierowała wzrok ku niebu. Posłałam jej zatroskane spojrzenie i cicho westchnęłam. Mimowolnie też uniosłam łeb ku górze i dostrzegłam jak bardzo powoli i niespiesznie błękit jest zastępowany przez wieczorny róż.
Zdążyłyśmy zjeść nasze zdobycze, a ja znów poczułam na sobie spojrzenie Kuro. Skierowałam wzrok w jej kierunku, ale kiedy nasze oczy się spotkały ona szybko się odwróciła. Na początku trochę zmieszana uśmiechnęłam się ze zrozumieniem po krótkiej chwili. Nasza natura jest ciekawska, nawet jeżeli chcemy uszanować czyjąś decyzje czy prywatność to i tak pragniemy poznać odpowiedzi na swoje pytania. Jeżeli któregoś dnia Ci zaufam, jeżeli kiedyś będę Ciebie pewna…
- …powiem Ci. – wypowiedziałam swoją myśl szeptem cichym jak letni wietrzyk. Mając pewność, że tego nie usłyszała spuściłam wzrok na resztki mojego posiłku.
- Powinnyśmy się zbierać. Zbliża się noc – mówiąc z lekkim uśmiechem sprawiła, że ponownie podniosłam na nią wzrok.
Skinęłam głową by wyrazić swoje poparcie dla jej słów i razem ruszyłyśmy ku stadnym jaskiniom, mijając kolejne to drzewa, których wygląd z najmniejszymi szczegółami został już wyryty w mojej pamięci. Kroczyłyśmy w ciszy przez co docierał do mnie każdy najbliższy szmer i zaaferowana liczebnością tutejszych istot popadłam w zadumę. Mogłabym tak trwać godzinami, ale przerwał mi odgłos czegoś padającego na ziemie. Automatycznie zwróciłam wzrok ku Kuro, która jak się okazało potknęła się i teraz leżała na ziemi.
- Wszystko w porządku? – w moim głosie pobrzmiewała troska. Mimo, że było to zwykłe przewrócenie się na kamieniu to nie byłabym sobą gdym nawet odrobinę się nie zmartwiła.
- Tak, to było naprawdę głupie z mojej strony. Przewróciłam się jak jakiś szczeniak albo co. – wadera wyraźnie próbowała przerodzić to wszystko w żart, ale widać po niej było, że czuła się trochę ośmieszona przez całą tą sytuacje.
- Każdemu się zdarza. Wiesz raz nawet mój ojciec wywinął niezłego orła jeżeli można to tak ująć. – parsknęłam cicho wspominając stare czasy i by wilczyca nie czuła się gorsza, położyłam się obok niej – Mogę Ci opowiedzieć całą historie jeżeli chcesz.
W odpowiedzi Kuro podwinęła przednie łapy pod siebie i nieco przekręciła się w moją stronę by wygodnie się ułożyć i pokazać mi, że słucha. Zadowolona z takiej reakcji, mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko.
- Kiedy miałam dwa lata urodziło mi się młodsze rodzeństwo. Trójka wyjątkowo figlarnych braci, którzy posiadali praktycznie nieskończone pokłady energii, które przypadło pożytkować mojemu tacie w formie różnych zabaw typu gonienie się nawzajem czy wyścigi. Pewnego dnia kiedy razem z matką, która była zielarką i moją siostrą wybrałyśmy się by szukać potrzebnych do eliksirów roślin ojciec razem z chłopcami poszedł na luźny zwiad terenów. Oczywiście wziął ze sobą też mojego wuja, bo tamtych szkrabów nie sposób było utrzymać w ryzach. Skończyło się dzikimi gonitwami, a jako, że mój tata charakteryzował się bardziej siła niż zwinnością to szczeniaki nieźle go urządziły i potykając się o wystający korzeń wylądował w miejscowym jeziorze. Wujek mało się nie popłakał ze śmiechu jak nam to opowiadał i wypominał to ojcu przez naprawdę długi czas. – moja opowieść pewnie nie brzmiała do końca spójnie przez chichot, który co chwila wyrywał mi się z pyska. Ostatecznie wzięłam głębszy oddech i nieco uspokoiłam – Do tej pory pamiętam jaki naburmuszony mój tata wtedy wrócił za to wuj i moi bracia tryskali radością.

<Kuro?>

Anadil - Łowczyni i Obrońca Beth


IMIĘ: Anadil
PSEUDONIMY: Ani, Anika. Jest otwarta na inne propozycje, ale lepiej, żeby się jej spodobały.
PŁEĆ: No raczej, że wadera.
WIEK: 2 lata i 1 miesiąc
RASA: Wilk Błyskawic
STANOWISKA: Łowczyni, Obrońca Beth
MOCE:
~ Osłona pioruna- ta moc elektryzuje wilka, częściowo go ochraniając. Odpycha ataki i rani wrogów. Pozwala ponadto na władanie małymi wiązkami elektryczności. Anadil potraf też naelektryzować innego wilka, lecz ten uzyskuje tylko ochronę.
~ Błyskawiczna błyskawica- ta moc pozwala na władanie nawet siedmioma błyskawicami naraz. Mogą one być wytwarzane w formie pocisków, ale też jako pioruny biegnące od wilka, którymi można spokojnie sterować. Innymi słowy: moc piorunów. Proste? Proste!
~ Piorunujące pazury- ta moc zmienia pazury wilka w czystą elektryczność. Rany nimi zadane niełatwo się goją, tylko wilk posiadający umiejętność i najlepszy szaman potrafią to uleczyć. Zraniony wróg pada na wpół martwy. Moc jest nieco wyczerpująca, używając jej ma się otępiony węch i słuch.
~ Elektrowstrząs- ta moc to tak jakby "broń ostateczna". Wywołuje potężny wybuch elektryczności. W obszarze powybuchowym przez godzinę od niego mogą poruszać się tylko wilki o żywiole elektryczności. Nie zdarzyło się, by dzięki użyciu tej mocy nie wydostało się z kłopotów itp. To naprawdę mocna moc.
CHARAKTER: Anadil, nie da się ukryć, to bardzo ciekawska wadera. Ta cecha często wpędza ją w kłopoty. Wadera potrafi jednak z nich wybrnąć, czy to podstępem, czy w ostateczności siłą. Wilczyca lubi poznawać nowe rzeczy. Ma ciężki charakter. Bywa chamska, złośliwa, wredna i nieprzyjemna. Ma zmienne nastroje i humory. Jest niczym aktywny wulkan. Jeśli zrobisz niewłaściwy krok, postąpisz pochopnie, nie będzie litości. Spadniesz do wrzącej lawy i się spalisz. Jeżeli jednak będziesz ostrożny, powoli, w odpowiedni sposób podejdziesz, wulkan ogrzeje cię i zapewni schronienie. Anika tylko z zewnątrz jest otoczona skorupką złośliwości i mściwości. W głębi duszy to wrażliwa, miła i spokojna wadera. Za najbliższych skoczy w ogień, czy coś podobnego. Jak każdy, potrzebuje ona towarzystwa, które zazwyczaj nie przepada za nią. Wadera nauczyła się przez to odtrącać innych. Chce zdobyć przyjaźni i znajomości, więc na kontakt z innymi wilkami cieszy się jak szczeniak. Takie sytuacje nie mają miejsca często, ponieważ płytkie osobowością wilki zrażają się do niej po pierwszym spotkaniu.
Anadil jest ambitną, niełatwo się poddaje i walczy zaciekle do ostatniego tchu. Ciężko wybacza. Raczej nie wybacza. Wolno darzy zaufaniem. Nie lubi drwin z siebie, ale ta to sprawiają jej przyjemność żarty z innych. Ma tendencję do kłamstw, lecz zna swoje wady i koryguje je.
HISTORIA: Anadil urodziła się jako pierwsza córka Bethy w odległej watasze na zachodzie. Miała wtedy rodzinę i wielu znajomych. Dzieciństwo spędziła na zabawach ze starszym bratem Sethem i błogim lenistwie. Kiedy miała roksprawy w watasze się pokomplikowały. Nadeszło zagrożenie ze strony brutalnego Gangu wilków, który atakował wszystko na swojej drodze. Na cel obrał Alphę Watahy i nie zamierzał odpuścić dopóty, dopóki nie zniszczą jej domu i wszystkich, którzy tam żyli. Były to wilki bezwzględne i okrutne. Wataha Aniki podupadała, świat się sypał. Wadera wraz z braćmi Charlie'm i
Sethem uciekali na wschód, lecz wrogie wilki były tuż-tuż. Co noc w czasie ucieczki musieli biec bez odpoczynku, ponieważ nie mieli zamiaru zginąć. Niestety, Gang był szybszy. Dopadł trójkę uciekinierów świtem piątego dnia. Wtedy to Charlie uratował rodzeństwo, w pojedynkę atakując nieprzyjaciela. Nie miał nawet najmniejszych szans, lecz dzięki tej ofierze Seth i Ani mieli szansę na ucieczkę. Po upewnieniu się, że nic ich nie goni, wędrowali cały czas już spokojnym tempem. Dziewiętnastego dnia ich wyprawy rozpętała się burza, przez którą rodzeństwo zostało oddzielone od siebie. Anadil wie jednak, że brat przeżył, bo widziała go po drugiej stronie rzeki i ma nadzieję, że ich losy jeszcze się spotkają. Po miesiącach mieszkania na skraju dębowej puszczy wadera ruszyła na poszukiwanie nowego domu. Znalazła go właśnie tu.
WYGLĄD: Cechą zauważalną na pierwszy rzut oka jest siedem ogonów. Może i jest to trochę niewygodne, ale wadera już się z tym oswoiła. Jej futerko ma zdrowy, srebrnoszary odcień lśniący w świetle księżyca. Oczy wilczycy są nieziemsko błękitne, ujmujące i przyciągające uwagę. Anadil nosi srebrny kolczyk od matki. Jest malutki, ale zrobiony z litego srebra, zawiera księżycowy kamień.
Jako człowiek Anadil ma długie włosy, szelmowski uśmiech i te same błękitne oczy. Ma swój styl, kocha sweterki i ciepłe bluzy z kapturem.
RODZINA: 
Matka- Hester- nie wiadomo co się z nią stało
Ojciec-Raxtus - nie wiadomo co się z nim stało
Brat-Seth - żyje w innej watasze
Brat-Charlie - zabity przez wrogie wilki
INNE INFORMACJE: 
- często bywa przeziębiona
- miała kiedyś konia i była świetna w jeździectwo, po latach to się zmieniło
- jako człowiek potrafi perfekcyjnie grać na skrzypcach
- kocha czytać
ZAUROCZONA: brak
PARTNER: brak
POTOMSTWO: brak
WŁAŚCICIEL: maximiko112353@gmail.com | Maximiko [H]

Uwaga!

Przypominam, że niestety... ukradziono mi konto na howrse i... no... muszę zostać na koncie mojej siostry... czyli Champion7476
~Saphira

Od Akuroshi cd. Calamity

Nie ma to jak z kimś polować. Króliki same w sobie też są całkiem dobre. Trochę jednak zdziwiła mnie ta regeneracja. Wiedziałam, że wilczyca kryje za tym jakąś tajemnice, jednak wolałam nie wnikać. Najprawdopodobniej woli to zostawić dla siebie. Zaczęłyśmy węszyć. Po krótkiej chwili naszym oczom ukazała się grupka królików. Przycupnęłam na ziemi i wpatrywałam się w nie. Czekałam aż Calamity pierwsza na któregoś skoczy. Dla mnie to proste. Jestem za szybka dla królików, problem będzie jeśli wskoczą do nory. Ostatecznie o dziwo się zsynchronizowałyśmy i skoczyłyśmy jednocześnie. W locie instynktownie dla przyśpieszenia zaczęłam machać skrzydłami. Moment później siedziałam ze zdobyczą w pysku. Spojrzałam na towarzyszkę. Też jednego złapała. Podbiegłam do niej, przypadkowo używając maksymalnej prędkości, która wbrew pozorom dość mocno mi zawadzała. Wadera spojrzała na mnie ze zdziwieniem. No tak, nie mówiłam jej o moim niekontrolowanym, nadnaturalnym sprincie. I znowu zrobiłam ten zły uśmiech. Trochę się speszyłam, dlaczego ten uśmiech mnie nawiedza? Wilczyca uśmiechnęła się pod nosem. Tym razem nie dodało mi to pewności siebie. Spojrzałam w niebo. Niedługo pojawi się księżyc, powinnyśmy wracać. Zerknęłam na Calamity. Z jej ran nie pozostały nawet blizny. Niesamowite… Na pewno skrywa jakąś tajemnice. Chyba zauważyła, że się jej przyglądam, więc gwałtownie odwróciłam wzrok.
-Powinnyśmy się zbierać. Zbliża się noc – uśmiechnęłam się lekko. W odpowiedzi dostałam kiwnięcie głową. Wiem, że widzi, że nie mam złych zamiarów, jednak nie zdobyłam jej zaufania. Będę musiała się postarać! Szłyśmy przed siebie milcząc. Muszę znaleźć jakiś pretekst do rozmowy. Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam kamienia przede mną. Rzecz jasna skończyło się to upadkiem. I najprawdopodobniej wyglądałam żałośnie.

<Calamity?>

Od Metsen'a cd. Laroty

Przyszło mi dołączyć do tutejszej watahy, w której, ku mojemu cichemu zadowoleniu nie było Worgów. Tutejsze tereny były ciche i spokojne, towarzyszył mi jedynie wiatr, który przyjemnie mierzwił moją sierść oraz odgłosy otaczającej mnie fauny. Mimo tej jakże relaksującej atmosfery cały czas miałem napięte mięśnie. Nie zwykłem pozostawiać swoich starych przyzwyczajeń za sobą, choć prawdopodobnie lepiej dla mnie było by jednak się tego nauczyć.
Odruchowo zniżyłem łeb czując wymowny ucisk na karku, a na ziemi mignął mi cień jakiegoś niewielkiego drapieżnego ptaka. Nieco zdziwiony podniosłem na niego wzrok i obserwowałem jak odlatuje z pustymi szponami. Niemożliwe by postanowił mnie zaatakować, a jednak obniżył lot jakby próbował. Skręciłem ukradkiem zerkając w miejsce gdzie zniknął ptak i przymrużyłem lekko oczy gdy promienie słońca do mnie dotarły. Nie byłem w stanie zrozumieć zachowania tego stworzenia, ale uznałem, że zaprzątane sobie tym głowy to marnotrawstwo czasu. Może ma coś nie po kolei albo się gdzieś uderzył, kto wie.
Po kilku minutach wędrówki przez zawiły szlak pni różnorakich drzew dotarłem do wąskiego strumyka. Zdając sobie sprawę, że zaschło mi nieco w gardle obniżyłem nieco łeb i nieufnie powąchałem wodę, nigdy nie wiesz jakie niespodzianki możesz znaleźć nawet jeżeli woda nie jest stojąca. Nie wyczułem nic specjalnego, więc zacząłem pić łapczywie ochlapując sobie całą brodę. Przeszywający ptasi skrzek sprawił, że uniosłem łeb i spojrzałem w kierunku źródła dźwięku, czując przy tym jak płyn skapuje mi z pyska. Co im do cholery dziś odbija? Jeden ptak mało się nie targnął na mnie, a teraz to. Jakiś ziół się najadły?
Marszcząc delikatnie brwi ruszyłem wolnym truchtem wzdłuż strumienia. Z zasłyszanych informacji wiedziałem, że tutejsze tereny były dość duże, a ja, biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek ambitnych zajęć chciałem je w miarę szybko poznać. Przez myśl przeszło mi, że prawdopodobnie prędzej czy później na kogoś wpadnę i nieco straciłem chęci do wycieczek. Miejmy tylko nadzieje, że tutejsi członkowie nie będą zbyt głośni i nachalni, czuli innymi słowy nie staną się dla mnie uciążliwi. Kilka kroków dalej w oczy rzucił mi się jakiś błysk pośród traw. Powoli podszedłem bliżej i ukazał mi się telefon komórkowy. Przekręciłem lekko łeb nie rozumiejąc jak on się tu dostał. Przybrałem ludzką postać i podniosłem go. Nie chciał się odblokować, musiał mieć rozładowaną baterie. Z ciężkim westchnieniem miałem go już zostawić tak gdzie znalazłem gdy dotarł do mnie przytłumiony kobiecy krzyk. Byłem skłonny uwierzyć, że to ona go zgubiła dlatego ruszyłem w jej kierunku.
Ukazała mi się jasno włosa dziewczyna o szczupłej sylwetce i… mokrej głowie. Była rozłożona jak długa na ziemi z rozsypanymi rzeczami z torebki i wyraźnie zirytowana spostrzegła brak komórki. Przymknęła oczy jakby dla złapania chwili oddechu i uspokojenia się. Podszedł do niej i rzuciłem telefon tak, że wylądował w jej dłoni. Zdziwiona podniosła na mnie wzrok po czym posłała mi lekki uśmiech, by po chwili speszyć się faktem, iż była cała mokra.
- Dziękuje. – odezwała się w końcu wstając odrobinę chwiejnie – Jesteś z watahy prawda?
- Owszem. – przytaknąłem jej patrząc jak wkłada telefon do torby.
- Jestem Larota. – w dalszym ciągu się uśmiechając wyciągnęła do mnie dłoń na przywitanie
- Metsan. – odparłem i nieco się ociągając odwzajemniłem gest. Lekko uścisnąłem jej rękę by po chwili poczuć chłód jej palców.

<Larota?>

Metsan - Piechota i Alchemik



zdjęcie by: impalae

IMIĘ: Metsan (jego imię wzięło się z fińskiego "metsä" co znaczy "las")
PŁEĆ: Basior
WIEK: 5 lat i 1 miesiąc
RASA: Mieszanka Worga z Wilkiem Leśnym
STANOWISKO: Piechota/Alchemik
MOCE:
*Odporność - jest niewrażliwy na negatywne dla niego efekty takie jak wymuszony ból, kontrola umysłu, trucizny, unieruchomienie itp.
*Szósty zmysł - Ma oczy i uszy z tyłu głowy, zaskoczenie go jest niemalże niemożliwe i z łatwością wyczuwa obecność innych. W bardzo wyraźni sposób dają mu się we znaki też różnego rodzaju przeczucia.
*Kontrola skał i roślinności - nie trzeba chyba tego tłumaczyć, z łatwością kopie i zamyka tunele, tworzyć góry lub nową florę. Łatwo mu też rozpoznać gatunki ziół itp.
*Odczuwanie nastroju innych - mimowolnie odczuwa radość, smutek czy zakłopotanie innych. Czasem jest nawet w stanie stwierdzić czy inni mówią prawdę, ale to wymaga odrobiny wysiłku z jego strony.
*Nadzwyczajna siła - tak jak jego przodkowie dysponuje energią zdolną zgruchotać praktycznie wszystko. Nie ma problemów z panowaniem nad nią i nie używa jej zbyt często.
CHARAKTER: Metsan jest, wbrew pozorom skrytym basiorem. Nie mówi i nie pokazuje po sobie dużo, raczej unika innych. Przemyka się skrycie pośród lasów, gdzie czuje się bezpiecznie i obserwuje z odległości. Zazwyczaj chodzi spięty i czujny, trudno mu się odprężyć. Nie lubi być obciążany licznymi obowiązkami i ściągania na siebie zbędnej uwagi. Można by powiedzieć, że jest nieśmiały, ale tak nie jest. Wręcz przeciwnie, nie boi się przemówić czy wyjść z cienia, po prostu nie czuje ku temu potrzeby. Jest dość pasywny, niewiele rzeczy mu przeszkadza tak długo jak ma święty spokój. Łatwo zgadza się na kompromisy, ponieważ w związku z większością spraw nie ma własnego zdania i nie zaprząta sobie tym głowy. Nie jest jednak ignorantem, widzi i słyszy praktycznie wszystko by potem zachować to w swojej pamięci. Metsan jest niesamowicie wytrzymały i zahartowany, złamanie go w jakikolwiek sposób, psychiczny czy fizyczny jest trudną sztuką. Posiada dużą wiedzę, ale rzadko dzieli się nią z innymi chyba, że ktoś go bezpośrednio o to poprosi. Wtedy zazwyczaj nie ma serca odmówić i ulega. Czasem zdarzy mu się posłać komuś ciepłe spojrzenie czy powiedzieć coś miłego i pociesznego. Pomijając te sytuacje jest niezruszony. Nie zdarza mu się tracić zimnej krwi, ciężko wywołać u niego strach czy panikę. Preferuje prawdę choć zdarza mu się skłamać dla własnego spokoju. Sprowokowanie go jest prawdziwym wyzwaniem i kiedy się powiedzie to przeciwnik zazwyczaj gorzko tego żałuje, a spowodowane jest to doświadczeniem i umiejętnościami Metsan'a. W środku tego chłodnego, nieufnego i zdystansowanego basiora siedzi... szczeniak. Ciężko uwierzyć, ale przy najbliższych potrafi być niesamowicie roześmiany i dziecinny. Ujawnia wtedy swoją rozmarzoną i troskliwą stronę.
HISTORIA: Basior był chowany żelazną łapą z dużą ilością nakazów i zakazów. Z polecenia jego ojca, który jak można się domyślić był Worgiem przeszedł ciężkie próby i treningi co uczyniło go praktycznie nie do złamania. Nigdy jednak nie przyszło mu poczuć się docenionym czy doścignąć oczekiwań ojca. Mimo godzin ćwiczeń i bólu rozrywającego mięśnie Worgowi ciągle było mało, a to wszystko było spowodowane brudną krwią Metsan'a. Basior był owocem miłości, która nie powinna wystąpić. Jego matka była wyrzutkiem i nie miała miejsca do którego mogłaby wrócić, więc jej śmierć podczas porodu nikogo specjalnie nie przejęła. Jedynym wilkiem, który odczuł ot dotkliwie był ojciec Metsan'a, który szczerze ją kochał, mimo że tego nie pokazywał. Ciężko powiedzieć czy znienawidził on przez to syna czy po prostu miał taki charakter, ale nie dawał basiorowi nawet chwili wytchnienia. Ostatecznie Metsan nie miał czasu na dziecinne zachowania i stał się oziębły. Dzień za dniem stawał się coraz silniejszy i mimo bycia mieszańcem dorównywał tym o czyste krwi. Ku ich terenom zbliżała się wojna i wszyscy szykowali się by wyruszyć w bój. Metsan niechybnie zginął by podczas walki, ponieważ siły wroga były bez porównania większe, ale odmówił walki za swoją watahę. Nie był do niej przywiązany, nie darzył sympatią jej członków. Odszedł bez słowa mając w głowie jedynie swoje imię, które nadała mu matka. Nie znał jej, ale zawsze zakładał, że go kochała i pragnęła jego szczęścia dlatego zdecydował się je odnaleźć.
WYGLĄD: W wilczej postaci posiada jedwabiście miękką sierść o ciemnorudej barwie. Jego kark i pierś pokrywa długa grzywa w tym samym kolorze co nieliczne znamiona na jego okrywie włosowej. Jego podbrzusze jest znacznie ciemniejsze od reszty sierści tak samo jak większość ogona i kawałek czoła. Charakteryzuje go brązowy nos, jasno-oliwkowe oczy oraz kilka zabliźnionych szram. Jest też większy od przeciętnego basiora ze względu na pochodzenie. Jako człowiek natomiast posiada lekko zmierzwione włosy o tym samym kolorze co jego wilcza sierść. Oczy również się nie zmieniają. Nie przekracza on 190 cm wzrostu, ma atletyczną budowę o silnych mięśniach. Zazwyczaj na jego twarzy widnieje lekki zarost.
RODZINA: Prawdopodobnie nikt nie dotrwał do dzisiejszego dnia żywy
INNE INFORMACJE:
*Mniej więcej 50% procent jego DNA pochodzi od tak zwanych Worgów. Są to wyjątkowo duże i masywne wilki o silnie rozwiniętej intuicji i inteligencji.
*Na tym etapie Metsan jest już praktycznie niewrażliwy na ból czy zmiany temperatury.
*Lubi nosić na przednich łapach bandaże ozdobione złotymi bransoletami. Może to trochę ekscentryczne, ale przyzwyczaił się już do tego.
ZAUROCZONY: Brak
PARTNER: Brak
POTOMSTWO: Brak
WŁAŚCICIEL: nikes

niedziela, 25 września 2016

Od Lyod'a cd. Lyry

Przytrafiła mi się bardzo denerwująca samica. I to wyjątkowo irytująca. Zamiast się posłuchać, to ona nie dawała za wygraną. Gdyby nie moja ślepota, już na samym początku bym wygrał. No ale co zrobić? Jedynie mogłem atakować ją na ślepo, ale się udało. Była zbyt głośna. Słyszałem każdy jej krok, co było mi na rękę, także zadanie miałem ułatwione. Z każdym atakiem coraz bardziej mnie denerwowała, aż w końcu udało mi się ją rzucić na coś, dzięki czemu przestała się poruszać. Przez chwilę stałem w miejscu i nasłuchiwałem. Jednak niczego nie słyszałem, prócz jej bicia serca. Poszedłem za wonią i prawie że wywróciłem się o nią, uderzając głową i coś twardego jak kamień. Mogłem stwierdzić, że jest nieprzytomna. I dobrze, ucieszyło mnie to, gdyż w końcu miałem spokój. Sprawdziłem jedynie czy żyje, a gdy okazało się, że normalnie oddycha, jej serce prawidłowo pracuje, odszedłem od niej. Nic mnie nie zatrzymywało przy niej, wręcz przeciwnie - ona sama mnie odpychała od siebie. I miała rację, miała talent do denerwowania innych. A w sumie jak każdy. Starałem się uspokoić po drodze i udało mi się to, gdy ponownie uderzyłem któryś tam raz o drzewo. Postanowiłem, że to będzie koniec mojej przechadzki, także położyłem się pod byle jakim drzewem i zasnąłem.

<Lyra?>

Powrót

Uwaga, uwaga! Ostatnio miałam problemy z oszustem i dostałam bana, ale powracam na swoje prawdziwe konto: Wieczorekj i proszę, abyście wszystkie opka i formularze wysyłali właśnie tam. Mam nadzieję, że cieszycie się tak samo jak ja :)
~Saphira

Od Lyry cd. Lyod'a

Ał! Lyra poczuła, że w kogoś weszła. Był to biały wilk o niebieskich oczach, jak niebo. Nie sądziła, żeby był basiorem.
- Przepraszam – jęknęła Lyra – To… Niechcący!
Zaczęli oboje masowac głowy. Lyra poczuła, że ma guza.
- Uważaj – powiedział obcy.
Zauważyli, że oboje są szczeniakami.
-Jesteś szczeniakiem? – zapytała Lyra – Nie wyglądasz na dorosłego basiora.
- A ty na waderę – mruknął. – To znaczy, że obaj jesteśmy szczeniakami.
-Jak się nazywasz? – spytała – Ja jestem Lyra.
-Lyod – rzucił niepewnie obcy. – I się odwal.
Lyrę to troszkę zszokowało. Ale nie powiedziała już nic.
- Dobrze… - szepnęła. Dlaczego był taki agresywny? Lyra tylko go zapytała! Cuż z tego, że wszyscy uważają ją za najbardziej irytującą osobę na świecie. Ale postanowiła go zostawić w spokoju. Ale należała do ciekawskich więc zadała pierwszy cios.
- Hej! – krzyknęła – O co ci chodzi?
Lyod rzucił jej niemiłe spojrzenie i skoczył na nią.
- Nie rozumiesz tych prostych słów? WAL SIĘ!
Lyra wywróciła go i warknęła.
- Nie myśl sobie, że wszystkimi możesz tak sobie pomiatać! – rzuciła głośno.
Lyod nie odpowiedział. Widać starał się opanować. Ale w końcu się odezwał.
- To ty zaczęłaś. Idź sobie. Wkurzasz.
Lyra zaczęła się chichrać.
- No wiesz, wszyscy mi to mówią, mam do tego talent!
Lyod warknął. Znaczyło to, że ma już dość. Jednak była zawzięta i zrobiła to samo. Zaczęli się bić. Lyod kilka razy próbował wedrzeć się do jej umysłu. Ale należała do ,,głupkowatych`` więc to było na nic. Podstawił jej łapę i się wywróciła, ale ugryzła go w bok. Na to Lyod ze złością drapnął jęj łapę. Na cętkowanej sierści pojawiło się kilka kropel krwi. Ale Lyra była hardym zawodnikiem. Szli na razie oko w oko. Skończyło się na tym, że rzucił nią o skałę i straciła przytomność.

<Lyod?>

Od Dracon'a cd. Saphiry

Obudziłem się wraz z zachodem słońca. Po otwarciu oczu widziałem to pomarańczowe niebo, co oznaczało koniec dnia. I tak przesiedziałem w jaskini jeszcze parę minut, póki słońce do końca nie zniknęło. Może i byłem wilkiem, czyli stworzeniem dnia, ale moja rasa była z tym sprzeczna. Mogło by się wydawać, że potrafiłbym żyć tak samo w słońcu, jak i księżycu. A w rzeczywistości słońce mnie bardziej dobija, także w dzień wychodzę tylko z głodu, albo pod pretekstem bardzo ważnego spotkania czy czegoś takiego. Tak czy siak jedynie na dwie godziny. Potem wracam do siebie. Tak jak było dzisiaj. Wyszedłem po południu na polowanie, gdzie spotkałem Saphirę. Jednak musiałem ją zignorować i wrócić do siebie. Jednak gdy wyszedłem ze swego domu o zmroku, nie mogłem zignorować tego czegoś, co przeleciało mi dosłownie przed oczami. Ale zacznę od początku.
Stałem nad brzegiem wody. Nie miałem ochoty na polowanie, gdyż nie czułem się głodny. Rozwinąłem skrzydła i podniosłem łeb do góry. Poczułem zimny powiew wiatru i zapach morskiej bryzy. Wzniosłem się w niebo i poszybowałem do góry. Potem zniżyłem lot i leciałem nad wodą, prosto przed siebie. Słyszałem dziwny świst rozrywania powietrza. Aż tu nagle coś, a raczej ktoś z niewiarygodną prędkością wylądował w wodzie. Od razu się zatrzymałem i rozejrzałem. Nic. Jedynie to coś, co było w wodzie i przez dłuższy czas się nie wynurzało. Poczułem dziwną potrzebę zanurzenia łba. I to było dobre przeczucie, gdyż widziałem jak sylwetka wilka zaczyna być coraz bliżej dna. Wyłoniłem psyk i wziąłem duży wdech, po czym wpłynąłem pod wodę. Złapałem tonącego wilka z kark i wyłoniłem się razem z nim na powierzchnie. Dopiero gdy wylądowaliśmy na ziemi, a owy wilk zaczął kaszleć, rozpoznałem nim Saphir'ę. Popatrzyłem na nią zdziwiony.
- Jakim cudem znalazłaś się z taką prędkością w wodzie, a następnie topiłaś się? - zapytałem stając przed nią i składając skrzydła wzdłuż tułowia.

<Saphira?>

sobota, 24 września 2016

Od Calamity cd. Akuroshi

Z nieco opuszczonym łbem zerknęłam na waderę. Była przyjazna i nie wydawało mi się by miała złe zamiary, ale mimo to z cichym westchnieniem wybrałam kłamstwo.
- To tylko nieudane łowy. Stratowało mnie kilka saren i tyle. – posłałam jej ciepły uśmiech i z zadowoleniem stwierdziłam, że mnie to nie zabolało.
Rany się goiły, a kości zdążyły już odnaleźć swoje miejsce w mym ciele. Narządy również wydawały się być już w formie, pozostały już tylko powierzchowne otarcia, otwarte szramy i krwiaki. Pozwoliłam sobie na uniesienie głowy i obsunęłam łopatki by mieć prosty grzbiet. Mój chód się wyrównał, nie miałam już z nim problemu. Wypuściłam ciężko powietrze czując jeszcze lekki uciskający ból w płucach, był on przytłaczający, ale również w pewien sposób satysfakcjonujący.
- Miałaś naprawdę dużego pecha biorąc pod uwagę liczbę uszkodzeń. – stwierdziłam wodząc spojrzeniem po mojej sylwetce. Jej oczy zatrzymały się na ułamek sekundy, gdy była światkiem zamykania się jednej z ran.
Mimo, że oddaliła się wzrokiem od tego miejsca to wiedziałam, że to zauważyła i pozostanie to w jej głowie. Pozostawało tylko pytanie czy ma zamiar dalej naciskać czy raczej woli odpuścić i poczekać na dobry moment.
- Posiadasz może coś w stylu wzmocnionej regeneracji? - mówiąc to uniosła delikatnie łuk brwiowy nad prawym okiem i mimowolnie wróciła spojrzeniem do miejsca gdzie zobaczyła samoleczącą się ranę, by po chwili uciec wzrokiem ku mojemu obliczu.
- Można to tak ująć. – parsknęłam cicho, znacznie łagodząc atmosferę i zacierając moje kłamstwa.
Nie lubiłam gdy inni wiedzieli o mojej klątwie, wtedy bardzo często zaczynali się bać mojego towarzystwa, jakby myśleli, że mogą się zarazić. Nie podchodzili blisko, mimo że w oczach wielu z nich widziałam współczucie. Wcześniej śmiali się razem ze mną i opowiadali pogodnie o swoim dniu, a potem śledzili mnie tylko wzrokiem z nutą tęsknoty, ale też obawą przed tym co mogę na nich sprowadzić. Ja sama zdawałam sobie sprawę, że nie istnieje nawet niewielka szansa na to, że moja osoba naraża ich na cokolwiek złego. Klątwa była skupiona na mnie, pomijała otoczenie. Tą dziwną siłę nie obchodziło, że może skrzywdzić kogoś w pobliżu, ona pragnęła tylko mojej krwi i bólu. Choć wiedziałam to od momentu, w którym zostałam przeklęta to i tak nigdy nie strzępiłam języka by opowiadać o tym pozostałym. Prawdopodobieństwo na to, że byłabym wysłuchana i zrozumiana było nikłe, a ja szybko godziłam się z ich dystansem. Przeżyłam z nimi dobre chwile i byłam gotowa zaakceptować ich decyzje by jedynie z nostalgicznym uśmiechem wspominać ich ciepłe słowa. Być może była to moja głupota lub brak jakiejkolwiek zawziętości, ale nigdy nie byłam nachalną duszą.
- Muszę przyznać, że naprawdę twoja regeneracja naprawdę daje radę. Praktycznie wszystko już się zagoiło. – na jej pysku gościł szeroki uśmiech, który większość pewnie przyprawił by o dreszcz, ale ja jedynie zerknęłam na nią z ciepłem w oczach i delikatnym uśmieszkiem.
Kuro nieco się speszyła, gdy zdała sobie sprawę z tego jaki miała wyraz pyska, ale widząc moją reakcje wyraźnie się ośmieliła.
- Jeżeli się nie mylę to powiedziałaś, że zostałaś tak poturbowana podczas polowania. Co powiesz na podejście drugie z moją pomocą? –jej oczy delikatnie się zajarzyły jakby z ekscytacji.
Byłam nieco zaskoczona propozycją, ale wilczyca wyraźnie uwielbiała wspomagać innych, a ja nie miałam serca jej odmówić. Z westchnieniem kiwnęłam głową i mimowolnie posłałam jej troszkę pobłażliwy uśmiech. Przypominała mi odrobinę moje młodsze rodzeństwo, zdawała się nie dopuszczać do siebie zła tego świata. Nie twierdziła, że była naiwna czy zachowywała się jak ignorantka, właściwie to nawet mi imponowała, bo niemożliwym było by nie zaznała goryczy.
- Jako że sarny mnie już dziś skopały to co powiesz na króliki? Nie jestem szczególnie głodna, a będę miała przynajmniej jakieś wyzwanie. – spojrzałam na Kuro pytająco i widząc jak w jej oczach rozbłyska pasja uśmiechnęłam się pod nosem.
Nie zdziwiłabym się gdyby była ode mnie szybsza, w końcu ma skrzydła.

<Kuro?>

piątek, 23 września 2016

Od Akuroshi cd. Calamity

Mimo iż dopiero dzisiaj dołączyłam do watahy, już znałam tereny. Głównie z powodu skrzydeł i prędkości. Niestety mocno doskwierała mi samotność. Słońce lśniło na niebie, a w powietrzu było czuć woń lasu. Chciałam jak najszybciej poznać wszystkie wilki. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Może tutaj nikt nie wie, że byłam córką alph i tak pozostanę w centrum uwagi. Już o to się postaram! Po dłuższej wędrówce poczułam zapach wilka. Powoli skierowałam się w tamtą stronę. Gdy wyszłam z krzaków i ujrzałam waderę z niebieskim, jakby płonącym ogonem. Była mocno poturbowana, przez co dostałam natchnienie. Mistrzem opatrunków i innych takich dupereli nie jestem, ale chętnie jej pomogę.
- Skąd tak liczne rany? – spytałam. Wilczyca spojrzała na mnie nieufnie nie odpowiadając, jednak po chwili uśmiechnęła się krzywo. Krzywo, bo była poturbowana. Jak się domyśliłam, nie odpowiadała.
- Jestem Kuro, dołączyłam dzisiaj do watahy – uśmiechnęłam się do niej – opatrzyć cie? – dodałam.
- Nazywam się Calamity – wadera spojrzała na mnie z większym zaufaniem – też niedawno dołączyłam.
- Lepiej wracajmy, nie wyglądasz najlepiej – poganiałam ją. Rozumiem, że ma duże rany i nie może działać za szybko, ale właśnie przez te rany trzeba się spieszyć. 
Moja nowa znajoma tylko kiwnęła głową. Pomogłam jej wstać i zaczęłyśmy iść. Co jakiś czas się potykała, ale o dziwo wyglądała coraz lepiej. Nie będę ukrywać – las był zawiły, ale jakoś z dziecinną łatwością domyślałam się gdzie co jest. Jeszcze raz spojrzałam na waderę. Przeczytałabym jej w myślach, ale miała tam za duży „bałagan”. 
- Pozwól, że spytam jeszcze raz, skąd masz tak liczne rany? – uśmiechnęłam się lekko. Starałam się nie zrobić za dużego uśmiechu, bo wyglądałabym jak psychopatka.

<Calamity?>

Od Laroty do kogoś

Wkroczyłam na nowe tereny, poczułam obecność nowych wilków, których dotąd nie znałam...
Mijałam piękne, malownicze krajobrazy. W tłumie był straszny hałas aż uszy mnie bolały. Odeszłam trochę od nich, zmieniłam się w człowieka i usiadłam na trawie, zaczęłam grać na telefonie aż tak mnie to wciągnęło nie wiedziałam, że upłynęło pół godziny. Słońce zaczęło mi świecić w telefon i w oczy, więc przestałam grać, schowałam telefon do torebki i zaczęłam spacerować aż minęło dziesięć minut. Byłam spragniona po tym spacerowaniu, zajrzałam do torebki ale tam była niestety tylko pusta butelka. Obejrzałam się na boki i zauważyłam źródełko nad wodą, biegłam do niego wlałam prawie całą butelkę póżniej się wywaliłam jak szłam moja torebka była otwarta i woda mi się rozlała na głowę wkurzyłam się, zamknęłam oczy... Ale chwila zapomniałam o telefonie! Nagle otworzyłam oczy a telefon mi wpadł w ręce.
<Ktoś?>

Od Saphiry cd. Dracon'a

Wyszłam z jaskinii, wczorajszy dzień bardzo mnie zmęczył. Mimo, że przewidziałam wszystkie zdarzenia, to jeden basior bardzo mnie zaskoczył, ponieważ był jakimś cudem zablokowany i nie mogłam zobaczyć jego przeszłości. Jedyne co o nim wiedziałam, to to, że ma dobre intencje. Nie mogłam również zajrzeć w jego przyszłość, lecz nie sądziłam, że zrobi coś głupiego. Rozprostowałam swoje skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Chciałam rozruszać stare kości i przy okazji wybrać się na klify. Może w końcu woda nie wybije mnie znów w powietrze.
Byłam już na miejscu. Rozpędziłam się do prędkości 110 km/h i runęłam do wody. Po chwili zauważyłam, że nie mogę się z niej wydostać, tak jakby nad nią była jakaś powłoka. Z każdą sekunda miałam coraz mniej tlenu, aż w końcu ktoś skoczył i mnie wyłowił. Pamiętam tylko sylwetkę basiora ze skrzydłami. Czy to przypadkiem nie był znajomy mi Dracon? I czy on mnie właśnie nie śledził?
<Dracon? Tak, wiem, jestem Alphą, a napisałam takie krótkie opowiadanie, ale no cóż, brak weny...>

Akuroshi - Lotnik i Zwiadowca


IMIĘ: Akuroshi
PSEUDONIM: Ta wadera posługuje się pseudonimem Kuro, nie lubi gdy ktoś się do niej zwraca prawdziwym imieniem, dlatego woli go nie wyjawiać.
PŁEĆ: Wadera
WIEK: 4 lata i 1 miesiąc
RASA: Wilk Wiatru
STANOWISKO: Lotnik, Zwiadowca
MOCE:
~ Czytanie w myślach, jednak tylko wtedy, gdy dany wilk nie ma „bałaganu” w głowie
~ Panowanie na wiatrem, ale ciągle trenuje, dlatego nie potrafi zrobić np. groźnej wichury
~ Chodzenie po chmurach
~ Uleczenie mało poważnych ran, a także lekkich chorób i niektórych złamań
~ Nadnaturalna prędkość
CHARAKTER: Kuro jest najczęściej uśmiechnięta. W życiu doświadczyła dość dużo samotności, jednak nigdy jej się to nie podobało. Lubi pomagać innym, nie może niczego nie robić, bo szybko zacznie czuć się niepotrzebna i bezużyteczna. Jest otwarta na wiele rzeczy, jednak nie jest naiwna. O nie nie, nawet jeśli tego nie widać jest sprytna i nie łatwo ją oszukać. Nie lubi się kłócić. Często stawiano przed nią trudne wyzwania, jednak ona się łatwo nie podda. Ma silną wolę i psychikę, trudno ją zdenerwować. Ale jak już się ją zdenerwuje, to jej uśmiech zastąpi wściekła mina i niekontrolowana złość, na szczęście potrafi się opanować. Jej minusem jest to, że często niekontrolowanie się uśmiecha. Co w tym złego? Wyobraź sobie, że właśnie ktoś umarł, a ona się uśmiecha jak jakaś psychopatka. Lubi wygrywać, ale każdą porażkę przyjmuje z godnością. Jest jedna rzecz w której nigdy nie przegrywa. A dokładniej wyścigi, ponieważ Kuro z nieznanych przyczyn posiada nadnaturalną prędkość. Jest wieczną optymistką, mimo iż jej cała rodzina zginęła, ona zostawia przeszłość za sobą. Co było minęło, prawda? Jednak tej optymistki nie rusza cierpienie wroga. Jest otwarta na nowe rzeczy, zwłaszcza na przyjaźń. Nie lubi być samotna, woli życie stadne.
HISTORIA: Ona od zawsze była w centrum uwagi. Zawsze szeroko uśmiechnięta, miła, a na dodatek córka alphy. Ponieważ nie posiada rodzeństwa była, oczkiem w głowie swoich rodziców. Mocno przykładała się do powierzanych jej zadań i treningu. Pewnego dnia walczyła ze słabszym od siebie wrogiem, jednak nim go dobiła, ten prosząc o litość dał jej pewien naszyjnik z różową gwiazdą. Twierdził, że jest cenna i ma specjalne właściwości. Nie powiedział jednak jakich, a Akuroshi dotychczas tego nie odkryła. Żyło jej się dobrze, niestety wszystko co dobre kiedyś musi się kończyć. Pewnego dnia do jej watahy dołączył tajemniczy wilk. Według Kuro nie można było mu zaufać, co do jej natury przyjaznej na wszystko było niepodobne. Ten podejrzany typ okazał się świetnym szpiegiem, ponieważ należał do innej watahy i przez ten cały czas zbierał informacje. Wtedy nastał dzień wojny. Było to wiele godzin walki bez przerwy. W momencie, gdy Kuro już myślała, że wygrali, doszły posiłki wroga. Cała jej rodzina zginęła. Nie miała wyboru, musiała uciekać. Szybowała przez dłuższy czas, lecz obawiając się wylądować na ziemi z czasem nauczyła się chodzić po chmurach. Niestety chmury nie zaspokajają głodu, a samymi ptakami trudno się wyżywić. Po dłuższym czasie znów odkryła piękno ziemi, dlatego postanowiła podróżować ziemią, aż pewnego dnia weszła na tereny w których obecnie się znajduje i nie zamierza ich opuszczać. Dopiero na tych terenach, odkryła swoją ludzką postać.
WYGLĄD: Jako wilk Kuro to dość zgrabna wadera ze skrzydłami i lisim ogonem. W większości jest biała, pomijając czarne uszy, „kreski” pod oczami, końcówkę ogona, małe plamki na łapach i szare skrzydła. Posiada zielone oczy. Ma też naszyjnik z różową gwiazdę, a także nie widoczną (bo zakopaną pod futrem) bliznę na prawym boku.
Jako człowiek ma rude włosy i niebieskie oczy. Jak zawsze ma ze sobą naszyjnik, wygląda tak zwyczajnie, nie dostała go od kogoś ważnego, a jednak się z nim nie rozstaje.
RODZINA: Jej rodzice to alphy, jednak zginęli, a Kuro nie pamięta ich imion. Rodzeństwa nie posiada.
INNE INFORMACJE:
~ Uczulona na ryby
~ Kocha szczeniaki
~ Jej ulubionym zajęciem jest siedzenie w gronie bliskich wilków
~ Jej ulubiona pora roku to zima
ZAUROCZONA: Obecnie nie ma nikogo na oku
PARTNER: -
POTOMSTWO: -
WŁAŚCICIEL: Akuroshi Kasemoto [H]

czwartek, 22 września 2016

Małe problemy

Od wczoraj mam problem z internetem. Dlaczego? Bo mi się skończył limit przez muzykę słuchaną 24h na dobę, na youtube. Dlatego teraz ledwo co wchodze na bloggera i inne blogi, a howrse w ogóle nie chce mi się załadować. Także... na razie zawieszam. Znaczy tak jakby. Jeśli pojawi się dzień, w który jakimś cudem wejdę na howrse - dodam to, co jest. Oczywiście wszystko zacznie normalnie funkcjonować pierwszego października. Także... czekajcie. I wszystko najlepiej wysyłajcie do drugiego admina (Saphiry)

~~Dracon

wtorek, 20 września 2016

Od Calamity do kogoś

Musiałam przyznać, że tutejszy las był nieco zawiły, ale ostatecznie byłam w stanie się w nim odnaleźć. Przyjemny zapach lasu owiewał mnie zewsząd i czynił ten jakże przepełniony słońcem dzień idealnym by odkryć kolejne zakamarki terenów watahy. Rozleniwiłam się czując ciepłe powiewy, a moje kroki stały się przeciągłe i wolne dzięki czemu trucht przerodził się w relaksujący spacer. Łatwo było mi stwierdzić, że trwało popołudnie nie tylko po położeniu słońca, ale też po braku ptasich śpiewów. One lubowały się w porannych serenadach, a wieczorami pohukiwały tylko sowy. Większość konarów drzew dookoła mnie wyglądała identycznie, ale udawało mi się dostrzegać równice. Ich grubość, lekkie wygięcia pni, czy nawet nachylenie gałęzi, wszystko to zostawało w mojej pamięci dzięki czemu byłam pewna, że nie istniała najmniejsza szansa na to, że mogłam się zgubić.
Nie zwykłam się mylić, ale dziś był akurat ten dzień. Zdezorientowana zatrzymałam się w pewnym momencie wypatrując czegoś znajomego, ale wszystko wyglądało nad wyraz obco. Wypuściłam ciężko powietrze, łapiąc się na tym, że przeszedł mnie przy tym lekki dreszcz. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu zawrócić i jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie byłam pewna co do skuteczności rozwiązania tym bardziej, że nie byłam w stanie wyczuć żadnego znajomego zapachu. Ostatecznie wychyliłam głowę z lasu na niewielką polane. Ostrożnie stawiając kroki z nadstawionymi uszami wyszłam na otwartą przestrzeń. Wszystko wydawało się spokojne i bezpieczne, ale ja dalej odczuwałam niepokój. W końcu dałam susa do przodu chcąc w miarę szybko przedostać się na drugą stronę. Jak z pod ziemi wyrosło pokaźne stado saren by po chwili zacząć mnie tratować w popłochu. Poniekąd spodziewałam się tego i szczerze to pomijając agonie i dźwięk łamanych kości nic do mnie nie docierało, a już na pewno nie zaskoczenie. Kilkaset kopyt zdążyło mnie wbić w ziemię, a ja niezdolna do jakiegokolwiek ruchu wydałam z siebie tylko świstliwe pisknięcie, które w rzeczywistości było odgłosem wypuszczanego przeze mnie powietrza. Połamane żebra wbijające się w płuca i pozostałe organy wywoływały kolejne to krwotoki sprawiając, że głowę wypełniła mi pustka, a przed oczami miałam tylko czarne plamy. Chwila tej udręki po czym wszystko zaczęło się goić, chrzęst kolejnych to nastawiających się w niesamowity sposób kości wypełnił moje obolałe i poharatane uszy napełniając serce ponowną nadzieją. Zamknęłam oczu w oczekiwaniu na możliwość jakiegokolwiek ruchu i w końcu zmusiłam się do wstania. Nie bałam się bólu, już dawno przestałam, a te „drobne” ukłucia, które teraz odczuwałam podczas wstawania były tylko przedsionkiem piekła, którego zazwyczaj doznawałam. Kolejny chrzęst i poczułam jak miednica wskakuje mi z powrotem na miejsce w ten dziwny i nieprzyjemny sposób. Kulejąc ruszyłam dalej ku przeciwnej ścianie lasu. Nie miałam zamiaru się oszczędzać dlatego po chwili biegłam w nadziei, że o już ostatnie takie przeżycie. Szybkim susem wskoczyłam między pnie i wylądowałam nieco ciężko, ale co się liczy, na czterech łapach. Moje serce biło jak oszalałe pompując krew do regenerujących się narządów. Czułam się jakby zaraz miało wybuchnąć, ale było to oczywiście niemożliwe. Wolnym już teraz krokiem podążałam przed siebie i mimowolnie wciągnęłam powietrze zachłannym haustem. Opuszczony wcześniej pysk teraz uniosłam nieco ku górze i dostrzegłam nieco mniejsze od reszty drzewko o pomarańczowych liściach. Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że posiada też ono dorodne owoce. Nie byłam głodna i nigdy nie ufałam niepoznanym wcześniej roślinom, ale podeszłam do nowego dla mnie okazu. Przysiadłam pod nim wciąż będąc nieco obolała i zadarłam głowę patrząc na jego koronę. Nie była gęsta przez co poczułam jak promienie słońca kłują mnie w oczy i szybko odwróciłam wzrok by zamrugać kilka razy starając się pozbyć czarnych plamek, które teraz tańczyły wszędzie gdzie spojrzałam. W końcu uniosłam łapę i potarłam nieco niezdarnie ślepia w akcie lekkiej desperacji.
- Skąd tak liczne rany? –usłyszałam czyjś głos i ciche kroki szeleszczące na leśnym podszycie.

(Ktoś?)

Od Calamity cd. Shadow'a

Towarzyszyły mi ciche odgłosy śpiewających ptaków, które żwawo budziły się ze swojego krótkiego aczkolwiek krzepiącego snu. Ciepłe promienie świtającego właśnie słońca padały podłużnymi smugami na moją sierść i leniwie po nim sunęły wraz z każdym moim krokiem. Nie czułam zmęczenia mimo, że nie spałam prawdopodobnie już pełną dobę, a wszystko to było spowodowane nieco impulsywnym z mojej strony dołączeniem do tutejszej watahy. Minęły już jakieś dwa lata odkąd miałam zamiar zostać gdzieś na dłużej i miałam tylko nadzieje, że wyjdzie mi to na dobre. Tutejsze tereny mi imponowały, były bogate w żywe kolory i rozmaitą florę i faunę, która nieco różniła się od tej, którą miałam okazje poznawać w dzieciństwie. Wciągnęłam głęboko poranne powietrze, które delikatnie zakuło mnie w gardło na myśl o dzieciństwie. Odruchowo odkaszlnęłam po czym unosząc łapę do pyska, przyłożyłam ją lekko do niego zewnętrzną stroną i odchrząknęłam. Nie czekałam długo i ruszyłam dalej patrząc daleko ku horyzontowi z lekko uniesionym pyskiem, jakbym chciała sama sobie coś udowodnić. Już po kilku pewniejszych krokach moją uwagę przykuła istota w oddali, która po chwili zaczęła nabierać wilczy kształt. Od razu byłam nastawiona na to, że jest to członek watahy i choć pozostawałam nadal czujna to nie zwykłam podejrzewać innych w pochopny sposób. Zwolniłam nieco swój chód gdy zostałam zauważona i posłałam nieznajomemu, najwyraźniej basiorowi lekki uśmiech.
- Witaj. Jestem Calamity, nowy członek watahy. – przedstawiłam mu się z ciepłą nutą w głosie i delikatnie przekrzywiłam głowę jako nieme pytanie.
- Mam na imię Shadow. – głos wilka był spokojny, a postawa zdystansowany. Wystarczyło mi to by stwierdzić, że wilk nie ufa byle komu.
Brak agresji z jego strony sprawił, że ostatecznie się nieco rozluźniłam i pozwoliłam sobie na podejście odrobinę bliżej. Wtedy zauważyłam liczne rany i choć opatrzone, to w dalszym ciągu wyglądały na świeże. Współczułam mu, że doznał tak licznych obrażeń nawet mimo tego, że sama miewałam tak przynajmniej raz na trzy dni. Mogłam jedynie życzyć mu w myślach by już nie musiał mieć do czynienia z takimi przeżyciami, ale niezbadane są ścieżki naszego życia… Byłam jedynie zainteresowana tym co mu się przytrafiło. Wahałam się przez chwile, wiedząc, że mogę nie uzyskać odpowiedzi, ale w końcu przemówiłam.
- Skąd te rany? – starałam się by pytanie brzmiało łagodnie i nienachalnie, nie miałam zamiaru zmuszać go do odpowiedzi

<Shadow?>

Calamity - Strateg i psycholog

http://img13.deviantart.net/7f81/i/2015/174/b/5/thoughts_in_my_head_by_blueduskwolf-d8yf3au.png
zdjęcie by BlueDuskWolf

IMIĘ: Calamity
PŁEĆ: Wadera
WIEK: 5 lat i 1 miesiąc
RASA: Wilk błękitnego ognia
STANOWISKO: Strateg/Psycholog
MOCE:
http://1.bp.blogspot.com/-ap3x-gmPKlI/T7eDzkNESqI/AAAAAAAAACA/J_wxLMk9iHY/s1600/430751_391566064188919_357120477633478_1565172_557528040_n.jpg*Posługiwanie się błękitnymi płomieniami - zasadniczo różni się on od zwykłego ognia tylko tym, że nie pali lecz odmraża, jest jego przeciwieństwem. Co bieglejsi są w stanie używać też go by parzyć, a jest to odrobinę trudniejsze ze względu na uwarunkowanie genetyczne rasy, Calamity sobie nawet z tym radzi.
*Ingerencja w temperaturę ciała innych istot
*Zmiana pamięci - jest w stanie namieszać komuś we wspomnieniach, pewne usunąć, utworzyć nowe, ale jeżeli jest to wilk to musi posiadać jego przyzwolenie.
*Wtapianie się w otoczenie - Calamity ceni sobie prywatność dlatego poświęciła wiele czasu by nauczyć się kontrolować tą jedną umiejętność. Czasem z odrobiną wysiłku może dosłownie zniknąć i stać się niematerialna.
*Zdolność do wytwarzania monet-życzeń - jeszcze w dzieciństwie udało jej się nabyć tą umiejętność, a pozwala ona na stworzenie niewielkiej, srebrzystej jeżeli życzenie jest błahe (np. kawałek świeżego mięsa do spożycia) lub pozłacanej gdy jest ono większe (np. możliwość lotu do momentu, w którym wylądujesz), monety. Oczywiście każda z nich kosztuje sporo wysiłku, szczególnie złote.
CHARAKTER: Wadera ta uwielbia to co jej nieznane, ale nie jest nachalna ani naiwna jeżeli chodzi o rzeczy nowe. Nie lubi naciskać i woli pomyśleć zanim zdecyduje się na podjęcie działań. Jest bardzo ciepła i łagodna względem innych. Z natury jest przez większość czasu poważna i wyrozumiała, posiada obiektywny punkt widzenia oraz cechuje się dużą empatią. Posiada bardzo silną psychikę i równie mocną wole, przez co ciężko ją złamać. Nie ma problemu z ciszą, ponieważ dobrze wie, iż jest bezcenna. Owszem zdarza się jej być dziecinna co przeczy jej pozycji dorosłej wilczycy, ale takie zachowania pokazuje tylko zaufanym wilkom, których jest pewna. Nie stroni się od lekkich uśmiechów i posiada delikatne, niewymuszone poczucie humoru, a co za tym idzie jest zdystansowana do samej siebie i ciężko ją urazić. Nie ma problemu z wybaczaniem, ale to nie znaczy, że nie zachowuje w pamięci czynów innych. Sama w sobie nie jest mściwą wilczycą, szczególnie jeżeli chodzi o sprawy dotyczącą jej osoby. Uczy się na błędach i nie powtarza ich dwa razy. Kłamstwo nie uchodzi w jej oczach za nic dobrego, ale zwykła zachowywać dla siebie prawdę, która nie jest niezbędna i może kogoś zranić. Co prawda nie brzydzi się przemocą, ale pierwszym rozwiązaniem z jej strony praktycznie zawsze jest rozmowa. "Praktycznie zawsze", ponieważ nie zawsze są ku temu warunki. Kiedy jest już zmuszona do walki potrafi być poniekąd okrutna i zimna, ale nie impulsywna. W dalszym ciągu pozostaje spokojna i zimno kalkuluje sytuacje. Posiada siłę i technikę, ale preferuje magię i walkę z dystansu. Mogłoby się wydawać, że łatwo zasłużyć na jej zaufanie, ale dla niej jest to coś głębszego. Można liczyć na pomoc z jej strony w każdej sprawie, choćby miała to być zwykła rozmowa by zrzucić ciężar ze swoich barków. Nie musisz się martwić o swoje sekrety, ponieważ Calamity nie ma długiego języka. Szanuje innych, nie ocenia na pierwszy rzut oka. Uwielbia słuchać innych, ale sama o sobie nie mówi dużo, choć czasem potrafi się rozgadać. Mimo wszystko wadera ta jest w rzeczywistości bardzo smutnym wilkiem, w sercu dalej nosi ból jakim została obdarowana w przeszłości i choć pogodziła się już z tym co stało to dalej myśli "Co by było gdyby...".
HISTORIA: Calamity wiodła szczęśliwe życie pośród swej rodziny i najbliższych członków watahy, ale jak wiadomo sielanka nigdy nie trwa wiecznie. Mając 3 lata wyruszyła na łowy razem z wujem oraz młodszym rodzeństwem w celu nauczenia ich prawdziwego polowania by mogły wkroczyć w dorosłość. Powaga przeplatana z żartem i dziecinadą trwała w najlepsze, gdy doszedł do nich pogłos głębokiego i przeszywającego wycia alfy. Nie planowali się śpieszyć z powrotem, ale nawoływanie przywódcy zostało gwałtownie i niespodziewanie przerwane. Zaniepokojony wuj Calamity zarządził jak najszybsze przywołanie się do porządku i ruszyliśmy ku watasze. Gęsty dym zaczął do nas dochodzić i owiewać niczym smoła, nie był zwyczajny i zdecydowanie nie został wytworzony przez ogień należący, do któregokolwiek członka stada. Już po chwili grupka straciła siebie nawzajem z oczu i byli zmuszeni do rozdzielenia się. Los tak chciał, że Calamity, mimo perfekcyjnej znajomości drogi z powrotem do domu, zbłądziła pośród konarów drzew, których i tak praktycznie nie widziała przez czarny dym. Wypełniał on jej płuca sprawiając, że palące uczucie w krtani zmuszało ją do pokaszliwania, a do oczu napływały jej łzy. W końcu praktycznie się dusząc dotarła do głównych jaskiń, ale nie zastała tam niczego prócz spopielonych wilczych ciał. Ci nieliczni, którzy zostali obdarowani skórą odporną na ogień leżeli rozszarpani, niektórzy z wnętrznościami na wierzchu, inni z dosłownie oderwanymi od kręgosłupa głowami. Przygasające płomienie dalej parzyły żarem sprawiając, że wszystko w ogół falowało. Nikłe nadzieje wadery na znalezienie kogokolwiek żywego odeszły wraz z momentem gdy zobaczyła oprawców swojej ukochanej watahy. Dziwne smokopodobne kreatury, ni to opierzone, ni to owłosione przyuważyły ją oczami o kocich źrenicach. Były jak zjawy, niematerialne czasem nawet niewidoczne dla gołego oka, przemykały się miedzy drzewami niczym wiatr. Chcąc się zabawić próbowały doprowadzić ją na skraj szaleństwa wmawiając, że to jej wina, ponieważ nie przyszła na czas i bezmyślnie zbłądziła w lesie, który miała okazje poznawać od najmłodszych lat. Szeptały jej w uszy o tym jak w agonii umierali wszyscy jej bliscy, o tym jak mogła zapobiec katastrofie gdyby tylko nie była taka dziecinna i nieodpowiedzialna. Jednak po mimo prześladowania jej przez kilka dni, podczas gdy głodując łkała nad zwłokami rodziny nie udało im się zniszczyć jej psychiki. Zawiedzeni tym jak potoczyły się sprawy postanowili ukarać ją za niedostarczenie im upragnionej zabawy i "obdarzyli" ją wiecznym pechem. Nie był to jednak zwykły brak szczęścia, ale wręcz klątwa doprowadzająca do śmiertelnych zagrożeń. Świadomi tego co sprowadzają na wilczyce uczynili dla niej zginięcie od sytuacji losowych niemożliwym jak oraz łaskawie wprowadzili u niej samoistną regeneracje. Jedyną wizją śmierci dla wadery była starość lub atak innego wilczego osobnika. Nie podarowali jej jednak niewrażliwości na ból, dlatego Calamity męczy się od tamtego dnia z nieustanną udręką jaką są połamane kości i różnorakie rany.
WYGLĄD: Jako wilk cechuje się smukła sylwetka, długim lisim ogonem oraz perfekcyjnie białą sierścią o średniej długości i przyjemnej, miękkiej fakturze. Posiada liczne znamiona w kolorze rzucającego się w oczy niebieskiego, ponadto w tym odcieniu posiada też oczy, nos oraz poduszeczki łap. Jej nieco starte od wędrówek, ale wciąż ostre pazury posiadając nietypową barwę turkusu. Nosi też ozdobne pióra będące pamiątką po dawnym życiu, które są dopasowane kolorystycznie do całokształtu.
Jako człowiek objawia się jako nieco drobna kobietka nie przekraczająca 170 cm wzrostu. Krótkie, lekko kręcone włosy o barwie bardzo jasnego blondu, zwanego też platynowym, okalają jej niewielką twarzyczkę pokrytą licznymi piegami na nosie i kościach policzkowych. Posiada gęste i długie rzęsy zdobiące jej oczy o tym samy kolorze niebieskiego co w wilczej formie. Ma biodra wprost idealnie proporcjonalne do piersi oraz wąską talie co daje jej, nieskromnie mówiąc, talie osy.
RODZINA: Zwykła zwać rodziną swoją wymarłą watahę, teraz szuka nowej.
INNE INFORMACJE:
*Jej prawdziwe imię brzmi Lilith. Calamity to tylko przezwisko, które przyjęła by uczynić przeszłość nieco odleglejszą.
*Zgodnie z historią została na swój sposób przeklęta. Codziennie boryka się z połamanymi kośćmi, ale nie jest w stanie umrzeć od niczego innego prócz starości lub ataku innego wilka. Co prawda regeneruje się samoistnie, ale ból zawsze jest ten sam
*Calamity nie zwykła obdarowywać losowych wilków swoimi "monetami życzeń", dlatego nigdy nie proś o chociażby jedna, a jeżeli da Ci je z własnej woli, bierz bez zawahania
ZAUROCZONA: Brak
PARTNER: Brak
POTOMSTWO: Brak
WŁAŚCICIEL: nikes

http://img12.deviantart.net/537d/i/2014/339/6/d/my_place_by_blueduskwolf-d88tne2.pnghttp://img13.deviantart.net/0b4f/i/2015/037/0/8/just_lay_there_by_blueduskwolf-d8gw99l.png

poniedziałek, 19 września 2016

Od Shadow'a do kogoś

Niebo rozświetlały miliony gwiazd. Księżyc sunął powoli po nocnym niebie, rzucając na ziemię nikłe światło. Słabym krokiem kierowałem się przed siebie. Liczne rany na całym ciele uniemożliwiały mi bieg czy nawet zwyczajny, szybki chód. Obce tereny oraz wonie stawały się coraz bardziej niepokojące, budząc we mnie myśl, iż znajduję się na terenia jakiejś watahy. Najwidoczniej się nie myliłem. Zza krzaków wyskoczył jakiś wilk. Rzucił się na mnie, przygniatając do ziemi. Ciężkie rany uniemożliwiały mi walkę, a niemalże skrajne wyczerpanie - używanie mocy.
- Coś za jeden? - warknęła postać.
W ciemności nie mogłem dostrzec twarzy, jednak po głosie rozpoznałem, iż była to wadera.
- Nie twój interes... - mruknąłem.
- Słuchaj no, wtargnąłeś na nasz teren i gdyby nie to, że to Alfa decyduje o losie intruzów, dawno byś już nie żył! - syknęła. - A teraz idziesz ze mną!
Z trudem podniosłem się z ziemi, niechętnie podążając za nieznajomą. Nie wiem ile czasu minęło, jednak w końcu dotarliśmy do obszernej jaskini, gdzie powitała nas kolejna wadera, jak się okazało, Alfa watahy.
- Witaj Sakuro. Kto to? - spytała spoglądając na mnie.
- Wtargnął na nasze tereny, jest intruzem. Może być szpiegiem... - wytłumaczyła.
Alfa przyjrzała mi się uważnie. Siedziałem spokojnie, patrząc na nią, niemalże bez emocji. Teraz i tak już mi wszytko jedno. Jeśli oni mnie nie zabiją, umrę od ciężkich ran.
- Szpieg? Nie sądzę. W takim stanie nic by nie zdziałał - odparła. - Co sprowadza Cię na te tereny? - zwróciła się do mnie.
- Uciekałem i przypadkiem trafiłem tu - odpowiedziałem krótko.
- Rozumiem. Sakuro, zawołaj proszę medyczkę, niech go opatrzy - zarządziła, a sama z jakimś basiorem udała się do drugiego pomieszczenia.
Nie minęła chwila, kiedy pojawiła się przy mnie skrzydlata wadera. Sprawnie opatrzyła mi rany, zleciła sparowanie jakąś maścią, po czym równie szybko się ulotniła. Alfa po dłuższej rozmowie z owym basiorem, wróciła do mnie.
- Jeżeli chcesz, masz możliwość dołączenia do naszej watahy - oświadczyła.
Wszelkie wątpliwości rozwiała jedna myśl - mogę zacząć od nowa. Oni mnie tu nie znają, nie wiedzą kim jestem. To właśnie tu mogę odciąć się od przeszłości i samemu stworzyć swoją przyszłość.
- Chcę dołączyć... - odpowiedziałem po chwili namysłu.
Po załatwieniu wszystkich koniecznych formalności, udałen się na spacer. Słońce budziło właśnie świat do życia po długiej nocy. Uniosłem pysk, wpatrując się w niebo. Po chwili wróciłem wzrokiem na ziemię, gdzie dostrzegłem w oddali sylwetkę jakiegoś wilka.

<Ktoś?>

niedziela, 18 września 2016

Od Dracon'a cd. Rose

Tym osobnikiem, który przeszkodził mi w spokojnym dniu, a raczej w spokojnym leżeniu okazała się wadera. Gdy spojrzałem na nią, wpierw się jakby wystraszyła, a potem ukazała się w całości, wychodząc z cienia drzew. Była to nie duża wadera ze skrzydłami. Jej futro było białe, z odcieniem szarego i fioletowego. Miała ciemne oczy,a  końcówki uszu niebieskie. Patrzyła się na mnie nie pewnym wzrokiem, jakby się zastanawiała, czy jej czegoś nie zrobię. Przez chwilę po prostu się na siebie patrzeliśmy. Ja nie miałem żadnego powodu podejścia do niej, zapoczątkowania rozmowy, a tym bardziej znajomości. A ona...  chyba nie była pewna mojej... nie agresywnej natury. Sam nie wiem. Ale jednak nie znałem jej, a skoro jestem basiorem beta, to chyba do moich obowiązków należy rozmowa z obcymi, prawda? No może nie do końca rozmowa. Raczej sprawdzenie kim jest wilk, czy nie ma złych zamiarów i takich tam bzdetów. Prawda? Ta... super...
Wstałem z ziemi i się rozciągnąłem po długim leżeniu. Nie spuszczałem wadery z oczu, patrzyłem się na nią swoim obojętnym wyrazem twarzy. Rozłożyłem skrzydła ukazując ich wielkość, jak i prawdziwy wygląd, po czym znowu je rozłożyłem. W końcu chciałem tylko rozciągnąć stare kości,a  nie wznieść się w powietrze. Powolnym krokiem ruszyłem do obcej wadery, która stała tym razem pewniej. Jakby chciała mi pokazać, że niczego się nie boi, że nie można jej złamać. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Skupilem się bardziej na tym, że jej woń była z jednej strony obca, czyli że jej nie znam, ale z drugiej strony była jakaś... znana. Tak jakby należała do tej watahy. Cóż... sam się zaraz przekonam. Gdy stanąłem przed nią, wyglądała przy mnie jak szczeniak. Gdybym jeszcze rozłożył skrzydła, wyglądałbym przy niej jak bóg.
- Przepraszam że zawracam ci głowę, ale muszę wiedzieć, kim jesteś - mój głos brzmiał poważnie, ale jednak obojętnie. - Ja jestem Dracon, basior beta watahy, w której obecnie się znajdujesz - wytłumaczyłem jej swoją tożsamość. - Jesteś nowa?

<Rose?>

sobota, 17 września 2016

Od Rose cd. Dracon'a

Wyjrzałam niepewnie ze swojej jaskini, rozglądając się dookoła. Słońce właśnie rozpoczynało swoją codzienną wędrówkę po błękitnym niebie. Dopiero wczoraj przyjęto mnie do watahy... Całe szczęście, podobno w grupie siła, prawda? Wraz z nowym dniem rozpoczyna się nowy rozdział mojego życia. Lepszy? Gorszy? Nie wiem. Odpowiedź na to pytanie przyniesie czas. Rozpostarłam skrzydła, w celu rozprostowania kończyn po kilku godzinach snu. Nie czekając długo, wzbiłam się w powietrze, lecąc w nieokreślone miejsce, po prostu - przed siebie. Pod sobą widziałam las, można by uznać, że nie widać było jego końca. Zniżyłam lot, muskając łapami koniuszki drzew. W końcu postanowiłam wylądować gdzieś w lesie. Stanęłam na ziemi, znowu czując grunt pod nogami. Liście drzew szumiały lekko pod wpływem delikatnego wiatru. Moją uwagę przykuł cichy szum wody, dochodzący z głębi lasu. Prowadzona dźwiękiem ruszyłam wolnym krokiem w tamtą stronę, docierając po chwili na miejsce. Moim oczom ukazało się niewielkie jeziorko, do którego wpadał równie mały strumyczek. Wzięłam łyk chłodnej wody, czując przyjemne orzeźwienie. Zaraz obok znajdowała się polana, ozdobiona różnobarwnymi kwiatami oraz nielicznymi krzewami. Nagle dostrzegłam jakiegoś skrzydlatego wilka, wypoczywającego na trawie. Miał ciemną sierść, zaś jego skrzydła przypominały te należące do nietoperzy. Odruchowo cofnęłam się o krok, jednak na moje nieszczęście musiałam nadepnąć na jakiś suchy patyk, który momentalnie złamał się z trzaskiem. Nieznajomy natychmiast otworzył oczy, a jego wzrok wylądował na mnie. Podniósł się z ziemi, stając na czterech łapach. Teraz mogłam z łatwością dostrzec, iż był ode mnie sporo wyższy. Nie za bardzo wiedziałam, co w tej sytuacji powinnam zrobić. Chyba mi nic nie zrobi, prawda? Niepewnym krokiem wyszłam całkowicie zza zasłaniających mnie do połowy krzaków.

<Dracon?>

Od Lyod'a do Lyry

Stawiam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepia się do moich łap, przez co moja podroż jest utrudniona. Jest mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawia nie ustawać. Idę pod wiatr czując, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak idę dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Muszę iść przed siebie. Po chwili widzę światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedrze się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskakuję z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejeżdża obok mnie, tracę równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędził jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie mam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzę, zaczynam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wiruję. Nie mogę się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze stoi drzewo. A dalej las. Nie mam szans się zatrzymać, więc czekam na zderzenie. 
I nagle po zetknięciu się z korą, otworzyłam oczy i uświadomiłem sobie, że to był tylko sen. Wstałem i się rozciągnąłem. Do nosa wszedł zapach porannej rosy, oraz świeżego powietrza. Ruszyłem za zapachem, dzięki czemu udało mi się wyjść z jaskini. Była ona położona na w taki sposób, aby każdego ranka powietrze wlatywało do środka. To pomaga mi wyjść z jaskini. Szedłem przed siebie parę minut, co jakiś czas uderzając o kamień czy drzewo. Jednak jak zawsze szedłem swoim powolnym tempem, dzięki czemu niczego sobie nie stłukłem, ani się nie wywróciłem. Nagle w powietrzu wyczułem jakiś dziwny zapach wilka. Nie zaprzestałem swoim kroków, przez co po chwili zderzyłem się z kimś.

<Lyra?>

Lyod - Osierocony szczeniak

http://orig10.deviantart.net/893f/f/2014/101/4/9/490f524b48224fc097efc2e6f46d7426-d7e267g.png
IMIĘ: Lyod
PSEUDONIM: Nie ma. Reaguje tylko i wyłącznie na Lyod
PŁEĆ: Basior
WIEK: Jest nieznany. Wiadomo tylko, że jest szczeniakiem, więc na pewno poniżej dwóch lat
RASA: Nieznana
MOCE: 
- Dominacja Umysłowa - ma możliwość nadania swojej woli przeciwnikowi. Im osobnik inteligentniejszy, tym łatwiej jest przekierować myśl do jego umysłu 
CHARAKTER: Jak na razie to Lyod jest bardzo zamknięty w sobie. Bardzo przeżył śmierć rodziny, tak więc bardzo łatwo go wyprowadzić z równowagi. Jest agresywny i nie nadaje się do normalnych rozmów. Jak na razie ma dosyć innych osobników
WYGLĄD: Mały, mizerny szczeniak i białym futrze z czarnymi szwami. Otóż został kiedyś okaleczony, rany były głębokie, także musiały zostać zszyte. Teraz w wielu miejscach na ciele ma czarne szwy. Jego futro straciło swój śnieżnobiały kolorem przez niedobór witamin. Przez ślepotę ma utrudnione łowy, przez co często głoduje. Nie dość, że jego sierść podchodzi pod szary odcień, to jeszcze wygląda, jakby miał anoreksje. Ma niebieskie szklane  oczy
RODZINA: Wszyscy zamordowani
INNE INFORMACJE:
- Od jakiegoś czasu śnią mu się koszmary. Jednak nie byle jakie
- Można powiedzieć, że jest nocnym wilkiem. Prowadzi nocny tryb życia, czyli dnie przesypia, a w nocy wałęsa się po terenach
- Uwielbia zimę
- Jest ślepy. Oślepili go podczas mordu rodziny. Chcieli bowiem, aby nie zapamiętał ich twarzy. Teraz polega wyłącznie na innych zmysłach
ZAUROCZONA/Y:  
- Nie zakochałeś się jeszcze we właściwej osobie? 
- Niestety, moją jedyną miłością pozostaje ja sam. 
- Przynajmniej nie martwisz się odrzucenia, chłopcze. 
- Niekoniecznie. Od czasu do czasu się odtrącam, żeby było ciekawiej.
WŁAŚCICIEL: Dangerous.

http://orig04.deviantart.net/e065/f/2014/102/9/5/c__i_m_fluffeh_and_i_know_it___speed_paint__by_snow_body-d7e6k2l.png
Jak dorośnie
http://static.tumblr.com/1f1d189d9a869627d845b83973b85ed7/5dcnqo7/X6Hn8sdjd/tumblr_static_5pkwilwosm0wo4kgwgsw4owwk.jpg
Jak dorośnie

Sakura Ava Vivienne Jennifer - Zwiadowca i zabójca


http://img05.deviantart.net/7852/i/2011/111/d/a/the_sunset_of_magic_by_wolf_minori-d3ei19h.png 
http://img07.deviantart.net/bdff/i/2013/086/b/f/spring_angel_by_stalae-d5zfdqp.jpg
zdjęcie by wolf-minori

IMIĘ: Sakura Ava Vivienne Jennifer
PSEUDONIM: Sakura lub Ava. Za każde inne zabija.
PŁEĆ: Wadera
WIEK: 2 lata i 7 miesięcy
RASA: Wilk Ziemi
STANOWISKO: Zwiadowca i Zabójca
MOCE:
~ zmiennokształtność
~ czytanie w myślach
~ trzęsienie ziemi
~ kontrola nad roślinami
~ tworzenie armi z drzew, roślin i zwierząt
CHARAKTER: Ava? Jest bardzo ale to bardzo chamska. W każdym jej zdaniu usłyszysz sarkazm, czy chcesz czy nie. Nie dogadasz się z nią bo ona wiecznie stawia na swoim. Chcesz się z nią kłócić? Proszę bardzo, lecz wiedz że ona zacznie cie wyzywać, a skończy sie na tym że ona wygra. Zawsze gdy ma okazję to stara sie komuś uprzykrzyć życie. Niektórzy wyzywają ją od najgorszych lecz ona jest silna psychicznie jak i fizycznie. Nie znosi płakać, co chyba zrozumiałe? Nie jest może jakoś szczególnie egoistyczna, lecz faktem jest że widzi świat w czarno białych kolorach. Raczej nie marzy jej sie ucieczka od rzeczywistości, bo to głupie skoro i tak nie ma szans na spełnienie marzeń. Skutecznie potrafi zgasić wszelką nadzieję w innych jak i w sobie, uważa że jest panią swojego życia, i losu. Sama decyduje kogo lubi, kogo unika a do kogo pyskuje. Posiada znakomitą pamięć do twarzy więc na pewno cie odszuka i zwróci sie do ciebie po imieniu. Nie ma problemu z tym że jest w centrum uwagi, i nie ma zamiaru uciekać w cień lub cofać swoich słów, bo to nie ma żadnego sensu. I tak nie wymażesz innym tego co powiedziałeś. Jeśli liczysz na litość czy zrozumienie to trafiłeś pod zły adres. Liczysz na sarkazm, chamskość, wystawianie języka? Trafiłeś idealjnie. Wiedz że wygląd poważnie może zmylić i nie ma sie o co tu spierać. Z jej oczu nic nie wyczytasz, a jej twarz to kamień. Nie uśmiecha sie, nie ukazuje smutku ani złości. I to nie są pozory. Przyjrzyj jej sie kiedyś bliżej to może zrozumiesz co mam na myśli mówiąc o jej braku emocji. W jakich kolwiek przepychankach słownych nie masz szans z tą mistrzynią kłamstw. Jest bardzo ruchliwa więc ty jej nie złapiesz. I taka mała drobnostka. Jest mściwa.
HISTORIA: Narracja: Ava
"Urodziłam sie w samotnym miasteczku. Sama z matką. Ojca nigdy nie znałam. Matka zawsze dbała o to by niczego mi nie brakowało lecz ja byłam złośliwa i chamska. Miała przeze mnie depresje i to nawet nie raz. Pewnego dnia nauczyła mnie jak korzystać z moich mocy. Nie wierzyłam jej lecz to była prawda. Ona pokazała mi też jak zmienić sie w wilka a ja... Zabiłam ją. Nie kontrolowałam samej siebie gdy byłam tym stworzeniem. Nie wiedziałam co robię. Zrobiło mi sie jej żal ale to tylko spowodowało że stałam sie gorsza. Nie było już osoby którą nie uznałabym za głupią i rozpuszczoną. Nie było dziecka nie nazwanego bachorem. Mieszkańcy wioski wypędzili mnie na 7 kontynent. Tam nie było łatwo. Pewnego dnia spotkałam tam wilczycę a ona zaproponowała mi dołączenie do Watahy Tajemniczej Mgły. Zgodziłam sie bo nie miałam co ze sobą zrobić."
WYGLĄD: Całe 170 cm złośliwości. Posiada blond włosy lecz jest inteligentna. Na szyi nosi medalion z wilkiem. Prezent od matki na 15 urodziny. Jej ręce zdobią bransoletki. Zresztą... Łapy też.
RODZINA: Miała jedną jedyną matkę. I ją zabiła. Nazywała sie ona Jennifer Starlight.
INNE INFORMACJE:
~ nie znosi lawendy
~ jest uczulona na lilie
~ nie przepada za kotami
~ uwielbia patrzyć w księżyc
ZAUROCZONA/Y: Brak. Chyba że ma go upiec żywcem na ognisku.
PARTNER: -
POTOMSTWO: -
WŁAŚCICIEL: zosia.ruminska06@gmail.com

piątek, 16 września 2016

Rose - Lekarka i nauczycielka magii

http://orig06.deviantart.net/2994/f/2012/322/3/5/headshoot_for_lillka_by_tafari99-d5ld05b.png 
 https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/63/2c/ff/632cffd0e02c60e8247e1049867ca3c5.jpg
IMIĘ: Rose (ang. Róża)
PSEUDONIM: Dla przyjaciół i bliskich jej osób powstały takie skróty jak Rosie lub Różyczka.
PŁEĆ: Wadera, chyba łatwo rozpoznać, prawda?
WIEK: 2 lata i 1 miesiąc
RASA: Anioł, tak, należy do tej jakże rzadkiej rasy tych Świetlistych Istot.
STANOWISKO: Przede wszystkim lekarka, dodatkowo nauczycielka magii.
MOCE:
~ Może uleczyć rany, a nawet lekkie złamania. Wymaga jednak to od niej dużo siły, toteż po uzdrowieniu kogoś traci energię na najbliższe kilka minut, czasami godzin.
~ Potrafi odczytać czyjeś myśli, a także rozpoznać, czy ktoś kłamie.
~ Jest w stanie porozumiewać się z każdą istotą lub duszą.
CHARAKTER: Jaka jest Rose? Cóż, jej charakter może być dość trudny do opisania. Zacznijmy od tego, że pozory mogą mylić. Teraz muszę uświadomić wam, iż jej charakter jest bardzo zmienny. Sama do Ciebie nie podejdzie, nie zagada. Na początku znajomości będzie nieufna, skryta i ostrożna. Uważana jest za tajemniczą, co jest niezwykle trafnym określeniem. Nie obdarzy zaufaniem byle kogo. By je zyskać, potrzeba naprawdę wiele czasu. Jeżeli jednak uda Ci się je zdobyć, przekonasz się, jaka jest naprawdę. Wówczas ujrzysz delikatną waderę, o złotym sercu. Zawsze poda swoją pomocną dłoń każdemu, kto tego potrzebuje. Nigdy nie zostawi nikogo w potrzebie. Często patrzy w gwiazdy. Co ciekawe przepięknie śpiewa, ale robi to tylko wtedy, gdy nikt jej nie widzi. Inteligentna. Można o niej śmiało powiedzieć, że jest "chodzącą encyklopedią". A teraz przejdźmy do drugiej strony jej charakteru oraz do wyjaśnienia, co w jej przypadku oznaczają słowa "pozory mogą mylić". Otóż teraz pewnie każdy myśli, że jest ona bardzo słabą osóbką. Nic bardziej mylnego. Rose jest świetną wojowniczką, w walce nie ma sobie równych. Posiada talent do władania zarówno bronią białą, jak i palną. Zawsze będzie bronić swoich bliskich za wszelką cenę. Może nawet oddać za nich życie. W rzeczywistości bardziej dba o dobro innych niż o samą siebie. Ale jeżeli zagrozisz komukolwiek, kto jest dla niej ważny, możesz pożegnać się z życiem. Nigdy nie bawi się czyimiś uczuciami. Nie chce nikogo skrzywdzić, bo sama wie, jaki to ból. Jedną z jej mocnych stron jest szczerość. Tak... ta oto młoda kobieta nigdy nie kłamie. No ale każdy posiada również jakieś wady. I tu nie mamy do czynienia z osobą idealną, gdyż takie po prostu nie istnieją. Jej wadą, a raczej słabym punktem, jest jej przeszłość. Tylko ona wie, ile przeżyła. Czasami okropne wspomnienia powracają do niej jak bumerang. Wówczas nie potrafi być silna. Najczęściej na takie myśli reaguje łzami, ale gdyby ktoś drążył ten temat, mogłaby tego już nie wytrzymać. Nie chodzi tu o to, że popełniłaby samobójstwo, choć czasami również takie pomysły odwiedzają jej umysł. Przez te wszystkie straszne rzeczy, które przeżyła, zaczęła jeszcze bardziej kochać otaczających ją przyjaciół. Teraz jednak nie ma nikogo. Nie ma już kogo kochać. Jak wcześniej wspomniałam miała samobójcze zapędy, ale zrozumiała, że nie może się tak po prostu poddać. Że musi walczyć. Walczyć o swoje szczęście.
HISTORIA: Nie chce o tym mówić, zbyt wiele przeszła...
WYGLĄD: Nie ma tu zbytnio co opisywać, gdyż każdy doskonale widzi na zdjęciu, jak ona wygląda. Jedyne co mogę dodać, to fakt, iż na jej ramieniu widnieje niewielkie znamię, potwierdzające jej "anielskie" pochodzenie. Oprócz tego nie posiada żadnych cech szczególnych.
RODZINA: Niestety, zginęli już dawno temu...
INNE INFORMACJE:
~ Pięknie śpiewa, jednak wstydzi się to robić przed innymi.
~ W postaci człowieka potrafi grać na gitarze oraz pianinie.
ZAUROCZONA/Y: Brak
PARTNER: Brak. I znając jej szczęście do samców, raczej już i tak nikt jej nie pokocha.
POTOMSTWO: Brak.
WŁAŚCICIEL: gwiazdkowa3007@gmail.com | Kama3007 (howrse)