wtorek, 20 września 2016

Od Calamity do kogoś

Musiałam przyznać, że tutejszy las był nieco zawiły, ale ostatecznie byłam w stanie się w nim odnaleźć. Przyjemny zapach lasu owiewał mnie zewsząd i czynił ten jakże przepełniony słońcem dzień idealnym by odkryć kolejne zakamarki terenów watahy. Rozleniwiłam się czując ciepłe powiewy, a moje kroki stały się przeciągłe i wolne dzięki czemu trucht przerodził się w relaksujący spacer. Łatwo było mi stwierdzić, że trwało popołudnie nie tylko po położeniu słońca, ale też po braku ptasich śpiewów. One lubowały się w porannych serenadach, a wieczorami pohukiwały tylko sowy. Większość konarów drzew dookoła mnie wyglądała identycznie, ale udawało mi się dostrzegać równice. Ich grubość, lekkie wygięcia pni, czy nawet nachylenie gałęzi, wszystko to zostawało w mojej pamięci dzięki czemu byłam pewna, że nie istniała najmniejsza szansa na to, że mogłam się zgubić.
Nie zwykłam się mylić, ale dziś był akurat ten dzień. Zdezorientowana zatrzymałam się w pewnym momencie wypatrując czegoś znajomego, ale wszystko wyglądało nad wyraz obco. Wypuściłam ciężko powietrze, łapiąc się na tym, że przeszedł mnie przy tym lekki dreszcz. Uznałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu zawrócić i jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie byłam pewna co do skuteczności rozwiązania tym bardziej, że nie byłam w stanie wyczuć żadnego znajomego zapachu. Ostatecznie wychyliłam głowę z lasu na niewielką polane. Ostrożnie stawiając kroki z nadstawionymi uszami wyszłam na otwartą przestrzeń. Wszystko wydawało się spokojne i bezpieczne, ale ja dalej odczuwałam niepokój. W końcu dałam susa do przodu chcąc w miarę szybko przedostać się na drugą stronę. Jak z pod ziemi wyrosło pokaźne stado saren by po chwili zacząć mnie tratować w popłochu. Poniekąd spodziewałam się tego i szczerze to pomijając agonie i dźwięk łamanych kości nic do mnie nie docierało, a już na pewno nie zaskoczenie. Kilkaset kopyt zdążyło mnie wbić w ziemię, a ja niezdolna do jakiegokolwiek ruchu wydałam z siebie tylko świstliwe pisknięcie, które w rzeczywistości było odgłosem wypuszczanego przeze mnie powietrza. Połamane żebra wbijające się w płuca i pozostałe organy wywoływały kolejne to krwotoki sprawiając, że głowę wypełniła mi pustka, a przed oczami miałam tylko czarne plamy. Chwila tej udręki po czym wszystko zaczęło się goić, chrzęst kolejnych to nastawiających się w niesamowity sposób kości wypełnił moje obolałe i poharatane uszy napełniając serce ponowną nadzieją. Zamknęłam oczu w oczekiwaniu na możliwość jakiegokolwiek ruchu i w końcu zmusiłam się do wstania. Nie bałam się bólu, już dawno przestałam, a te „drobne” ukłucia, które teraz odczuwałam podczas wstawania były tylko przedsionkiem piekła, którego zazwyczaj doznawałam. Kolejny chrzęst i poczułam jak miednica wskakuje mi z powrotem na miejsce w ten dziwny i nieprzyjemny sposób. Kulejąc ruszyłam dalej ku przeciwnej ścianie lasu. Nie miałam zamiaru się oszczędzać dlatego po chwili biegłam w nadziei, że o już ostatnie takie przeżycie. Szybkim susem wskoczyłam między pnie i wylądowałam nieco ciężko, ale co się liczy, na czterech łapach. Moje serce biło jak oszalałe pompując krew do regenerujących się narządów. Czułam się jakby zaraz miało wybuchnąć, ale było to oczywiście niemożliwe. Wolnym już teraz krokiem podążałam przed siebie i mimowolnie wciągnęłam powietrze zachłannym haustem. Opuszczony wcześniej pysk teraz uniosłam nieco ku górze i dostrzegłam nieco mniejsze od reszty drzewko o pomarańczowych liściach. Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że posiada też ono dorodne owoce. Nie byłam głodna i nigdy nie ufałam niepoznanym wcześniej roślinom, ale podeszłam do nowego dla mnie okazu. Przysiadłam pod nim wciąż będąc nieco obolała i zadarłam głowę patrząc na jego koronę. Nie była gęsta przez co poczułam jak promienie słońca kłują mnie w oczy i szybko odwróciłam wzrok by zamrugać kilka razy starając się pozbyć czarnych plamek, które teraz tańczyły wszędzie gdzie spojrzałam. W końcu uniosłam łapę i potarłam nieco niezdarnie ślepia w akcie lekkiej desperacji.
- Skąd tak liczne rany? –usłyszałam czyjś głos i ciche kroki szeleszczące na leśnym podszycie.

(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz