wtorek, 27 września 2016

Od Metsan'a cd Sakury

Dziś zdecydowałem się na poczynienie jakiś kroków ku wróceniu do treningów. Rozleniwiłem się odkąd tu dołączyłem, a prawda jest taka, że formy nie zachowuje się dzięki samym polowaniom. Planowałem się udać ku miejscowym górą. Strome, kamieniste zbocza i wyższe ciśnienie na wysokościach powinno uczynić to wszystko chociaż odrobinę trudniejsze biorąc pod uwagę, że zwykłe ćwiczenia już dawno przestały być wyzwaniem.
Poranne łowy o świcie były dla mnie już standardem i dobrze wiedziałem gdzie się udać by znaleźć coś spełniające moje zapotrzebowania na dużą ilość białka i węglowodanów. Szybko przemieszczałem się między gęsto rozstawionymi drzewami i uznałem, że niektóre fragmenty lasu były idealne do treningu czasu reakcji. Może nie dla mnie, ale dla kogoś młodszego i mniej umiejętnego.
Bez dłuższego namysłu zdecydowałem się na jakąś lżejszą sarnę, nie potrzebowałem dziś pełnego i obfitego posiłku, a jedynie coś co sprawi, że nie padnę z głodu. Ucztować miałem zamiar po wszystkim.
Docierający do mnie zapach skromnego stadka parzystokopytnej zwierzyny łownej doprowadził mnie na rozległą polanę pokrytą wysokimi trawami. Głośno wzdychając ukryłem się pośród roślinności i przystąpiłem do próby podejścia. Jak można się pewnie domyślić, dziś nie miałem ze sobą torby, nie wybierałem się przecież po zioła. Wszystkie łanie pasły się spokojnie odganiając nieskutecznie muchy, a ja zastanawiałem się czy zdają sobie sprawę, że w ogóle istnieje coś takiego jak drapieżnik. Nie rozumiałem ich odprężenia, ale nie miałem zamiaru gardzić czymś co działa na moją korzyść. Napiąłem mięśnie i wyskoczyłem z ukrycia by po chwili rzucić się na najbliższego osobnika. Nagła panika ogarnęła stado i rozległo się nawoływanie licówki, łani prowadzącej. Było jednak za późno, ponieważ ja zatopiłem już kły w krtani jednej z nich, a smak krwi wypełnił mój pysk. Skutecznie przycisnąłem swoją ofiarę do ziemi i trzymałem, aż nie przestała kopać. Jej oczy stały się szkliste i nieruchome, a ja zadowolony zwolniłem uścisk.
Miałem już przejść do jedzenia gdy po drugiej stronie polany, tuż przy ścianie lasu dostrzegłem waderę. Rzucała w moją stronę nienawistne i poirytowane spojrzenie, wyraźnie niezadowolona z tego, iż przepłoszyłem stado.
- Czasem naprawdę mam zbyt dobre serce… - powiedziałem sam do siebie i pognałem za odbiegającymi sarnami.
Z jednej strony nie moja sprawa i mogła wybiec szybciej, ale z drugiej nie mam zamiaru być tym złym, przez którego ktoś nie miał szansy zjeść. Głośno wypuszczając powietrze przyśpieszyłem zastanawiając się czy w ogóle dam jeszcze rade dogonić stado. Była na to szansa, ale czy warto było tak za nimi gonić dla nieznajomego? Owszem, dla własnego świętego spokoju. Doszedł do mnie tupot kopyt łani i odruchowo skręciłem nieco w bok by móc je zawrócić. Zza ściany drzew wyprzedzałem kolejne to osobniki, aż doszedłem do początku całej grupy. Zacząłem do nich się zbliżać i w końcu gwałtownie wybiegłem przed licówkę, która automatycznie zaczęła zakręcać. Bez większych trudności wmanewrowałem je w odwrót i powrót na polane. Teraz albo coś złapie albo skończy stratowana. To już nie była moja sprawa i tak zrobiłem coś ponad to co musiałem. Mój oddech był przyśpieszony, ale nie dostałem zadyszki z czego byłem odrobinę dumny.
W drodze powrotnej już nie się nie śpieszyłem, nawet jeżeli istniała szansa na to, że to co upolowałem zostało zagrabione. Na spokojnie mogłem upolować kolejną łanie i zasadniczo niczego by to nie zmieniło. Wyszedłem z pomiędzy drzew po kilku minutach spaceru, a mój oddech zdążył się w tym czasie uspokoić. Byłem lekko zdziwiony tym, że sarna którą zabiłem dalej leżała nieruszona. Z lekko uniesionymi brwiami zerknąłem w bok, gdzie poprzednio zobaczona przeze mnie wadera pałaszowała swoją zdobycz. Posłała mi tylko szybkie spojrzenie, które bynajmniej nie miało w sobie nic wdzięczności.
- Nie ma za co… tak mi się wydaje. – szepnąłem do siebie i potruchtałem do by spożyć swój posiłek.
Skończyłem szybciej niż nieznajoma mi wilczyca i bez większego zainteresowania zacząłem kierować się ku górą. Byłem nawet troszkę podekscytowany co było do nie niepodobne. Nie liczyłem na szybkie dotarcie na miejsce, dlatego ostatecznie pozwoliłem sobie odpłynąć myślami gdzieś daleko. Czułem się tutaj zdecydowanie zbyt spokojny i zrelaksowany, ciężko mi było zachować czujność kiedy wszystko tak cicho szumiało, a ptaki nuciły swoje pieśni.
Przeprawa przez rozległe tereny dzielące mnie od górzystych wzniesień zajęła mi niespełna dwie godziny, może odrobinę więcej. Wysokie góry majaczyły na horyzoncie ukazując swoją majestatyczność. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, miło będzie się trochę samemu po wspinać. Miałem już zamiar przejść do truchtu gdy zaalarmowany gwałtownie odwróciłem łeb by spojrzeć za siebie. Nieco skryta stała tam wilczyca z wcześniej, która zdając sobie sprawę, że została zauważona prychnęła niezadowolona i wyszła ukazując się w pełnej krasie.
- Parasz się śledzeniem innych? – spytałem odwracając się ku niej, unosząc jednocześnie łuk brwiowy na prawym okiem.
- Tak wygląda moja robota w watasze. – odparła marszcząc pysk jakby w akcie agresji i uniosła pysk nieco wyżej – Ktoś ty?
- Mógłbym zapytać o to samo. – mruknąłem przyglądając się jej prowokującej postawie i przekrzywiłem ledwo zauważalnie głowę – A na imię mam Metsan, należę do tej samej watahy co ty, więc zmień nieco ton.
Wydała z siebie cichy pomruk i bynajmniej nie miała zamiaru wziąć do serca tego co powiedziałem, więc jedynie wypuściłem ciężko powietrze i spojrzałem na nią wyczekująco.
- Mów do mnie Sakura albo Ava. – warknęła i podeszła bliżej jednak nie bezpośrednio, wyglądała jakby mnie właściwie obchodziła.
Podążyłem za nią wzrokiem, nie do końca rozumiejąc po co tak się jeżyła.

<Sakura?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz