poniedziałek, 14 listopada 2016

Od Lyry cd. Lyod'a

Ktoś pewnie zapyta, jak się czułam z nadzianym sztyletem w grzbiecie. Wręcz okropnie. Rana pulsowała, a ja wiedziałam, że to nie oznacza nic dobrego. Wręcz przeciwnie. Pojękiwałam po cichu z bólu. Ostatnim ruchem jaki zrobiłam w ciemności to wzięcie różdżki do pasa, oraz przybliżenie do siebie plecaka i zaniesienie go w głąb Duat. A potem koniec. Game over. Straciłam czucie w nogach i łapach. Pięknie. No, lepiej być nie może! Po jakimś nieokreślonym czasie przypomniałam sobie walkę ze złowrogą Nike i jej głupiutkimi towarzyszkami. Nie miałam wyczucia czasu. Minęła minuta, godzina, czy może jeden dzień? Po długim czasie otworzyłam oczy. Spodziewałam się widoku labiryntu. Ale tak nie było naprawdę. Jeszcze cierpiałam z powodu zdrady kolegi i starałam się o nim zapomnieć. Ale to mi się nie udawało. Wciąż coś brzęczało mi w głowie: Lyod cię zdradził! Lyod cię zdradził! Le przejdźmy dalej. No więc otworzyłam oczy. Leżałam na trawie. Na de mną stała szara wadera. Miała mocno fioletowe włosy i posiadała skrzydła. Wywołało to u mnie lekki strach i niepokój. Lyod siedział obok. Wpatrywał się w podłogę. Był znacznie bardziej przygnębiony niż ostatnio. Doszłam do równania, że to on mnie wyniósł z tego labiryntu. Mruczenie w głowie ustało. On mnie uratował. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Oboje teraz zauważyli, że odzyskałam przytomność.

<Lyod?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz