sobota, 17 września 2016

Od Lyod'a do Lyry

Stawiam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepia się do moich łap, przez co moja podroż jest utrudniona. Jest mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawia nie ustawać. Idę pod wiatr czując, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak idę dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Muszę iść przed siebie. Po chwili widzę światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedrze się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskakuję z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejeżdża obok mnie, tracę równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędził jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie mam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzę, zaczynam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wiruję. Nie mogę się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze stoi drzewo. A dalej las. Nie mam szans się zatrzymać, więc czekam na zderzenie. 
I nagle po zetknięciu się z korą, otworzyłam oczy i uświadomiłem sobie, że to był tylko sen. Wstałem i się rozciągnąłem. Do nosa wszedł zapach porannej rosy, oraz świeżego powietrza. Ruszyłem za zapachem, dzięki czemu udało mi się wyjść z jaskini. Była ona położona na w taki sposób, aby każdego ranka powietrze wlatywało do środka. To pomaga mi wyjść z jaskini. Szedłem przed siebie parę minut, co jakiś czas uderzając o kamień czy drzewo. Jednak jak zawsze szedłem swoim powolnym tempem, dzięki czemu niczego sobie nie stłukłem, ani się nie wywróciłem. Nagle w powietrzu wyczułem jakiś dziwny zapach wilka. Nie zaprzestałem swoim kroków, przez co po chwili zderzyłem się z kimś.

<Lyra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz