poniedziałek, 26 września 2016

Od Calamity cd. Akuroshi

Cieszyłam się na wspólne polowanie, ponieważ dawno nie miałam przyjemności tego doświadczyć i zawsze było to dla mnie przyjemne. Podczas gdy wspólnie szukałyśmy tropu wyznaczonej ofiary miałam okazje spostrzec zamyślenie Kuro i mimowolnie zmarszczyłam brwi. Wyglądało na to, że w dalszym ciągu nie miała zamiaru odstąpić od myśli na temat moich samoistnie leczących się ran. Nie byłam pewna czy powinnam się tym martwić czy raczej zignorować. Prawda była taka, że się bałam. Bałam się, że w końcu będę musiała powiedzieć jej czym jest spowodowana u mnie ta niezwykła umiejętność.
W końcu pogrążona w myślach wyczułam różnorodne wonie o tej samej podstawie. Zapach należał do kilku, może kilkunastu królików. Kuro wyraźnie też natrafiła na ten sam trop dzięki czemu zgodnie ruszyłyśmy w tym samym kierunku. W kilku szybkich susach wylądowałam pośród paproci i skryłam się nisko przy podszycie leśnym. Kilka sztuk puchatych, kicających stworzonek skubało pojedyncze źdźbła trawy lub przygryzały gałązki co niższych krzewów. Czułam na sobie spojrzenie towarzyszącej mi wadery, czekała na mnie. Czyli moja ocena na temat jej szybkości była jak najbardziej trafiona, chciałabym to ja zaczęła i dzięki temu miała szanse też coś pochwycić zanim ona wypłoszy wszystkie do nor. Cieszył mnie fakt, że myślała logicznie nawet jeżeli nie miałam pewności, że właśnie tak wyglądał jej plan.
Nie wątpiłam w szybkość Kuro, ale mimo wszystko postanowiłam sprowadzić całe polowanie do sytuacji kiedy to wybiegamy razem. Bardzo łatwo jest o to by organizm automatycznie wystartował, a wystarczał do tego niewielki bodziec. Wykorzystawszy fakt, że wadera była skupiona na mnie wykonałam gwałtowny skok napinając wyraźnie mięśnie. Tak dynamiczny ruch sprawił, że moja towarzyszka nieświadoma tego nawet została zaalarmowana i mimowolnie ruszyła ze mną dzięki czemu się zgrałyśmy. Można byłoby powiedzieć, że płatałem jej teraz niewielkie psychologiczne figle, ale prawda jest taka, że nie jesteśmy świadomi wszystkich działań naszego umysłu i łatwo go oszukać, a akurat tak się przytrafiło, że po przeczytaniu paru ksiąg nauczyłam się to robić.
Króliki zaczęły czmychać na wszystkie strony, byle by tylko umknąć losowi jaki mogły im zgotować nasze kły. Wbijając pazury w podłoże wykonałam szybki skręt i wyskakując w górę niczym lis rzuciłam się na jedną z wolniejszych istotek. Zacisnęłam szczeki na jego kruchym ciałku by po chwili do moich uszy dotarł trzask jego miażdżonych kosteczek, a smak krwi znalazł się na mym języku. Nić jego życia została szybko przeze mnie przecięta, nie zdążył nawet przystąpić do prób ucieczki. Zadowolona szybkiego oraz bezproblemowego przebiegu łowów spojrzałam na Kuro, która przysiadła na ziemi i już na mnie zerkała, również trzymając w pysku zdobycz. Zobaczyłam jedynie jak zwraca się w moim kierunku i nagle jej sylwetka się rozmazała by ponownie nabrać ostrości tuż przede mną. Spojrzałam na nią zdziwiona tym nagłym przemieszczeniem i dotarło do mnie jak nadnaturalną prędkością charakteryzuje się ta wilczyca. Obdarzyła mnie swoim nadzwyczaj szerokim uśmiechem i ponownie się speszyła. Mimo mojego uśmieszku pod nosem nie wrócił jej humor i jedynie skierowała wzrok ku niebu. Posłałam jej zatroskane spojrzenie i cicho westchnęłam. Mimowolnie też uniosłam łeb ku górze i dostrzegłam jak bardzo powoli i niespiesznie błękit jest zastępowany przez wieczorny róż.
Zdążyłyśmy zjeść nasze zdobycze, a ja znów poczułam na sobie spojrzenie Kuro. Skierowałam wzrok w jej kierunku, ale kiedy nasze oczy się spotkały ona szybko się odwróciła. Na początku trochę zmieszana uśmiechnęłam się ze zrozumieniem po krótkiej chwili. Nasza natura jest ciekawska, nawet jeżeli chcemy uszanować czyjąś decyzje czy prywatność to i tak pragniemy poznać odpowiedzi na swoje pytania. Jeżeli któregoś dnia Ci zaufam, jeżeli kiedyś będę Ciebie pewna…
- …powiem Ci. – wypowiedziałam swoją myśl szeptem cichym jak letni wietrzyk. Mając pewność, że tego nie usłyszała spuściłam wzrok na resztki mojego posiłku.
- Powinnyśmy się zbierać. Zbliża się noc – mówiąc z lekkim uśmiechem sprawiła, że ponownie podniosłam na nią wzrok.
Skinęłam głową by wyrazić swoje poparcie dla jej słów i razem ruszyłyśmy ku stadnym jaskiniom, mijając kolejne to drzewa, których wygląd z najmniejszymi szczegółami został już wyryty w mojej pamięci. Kroczyłyśmy w ciszy przez co docierał do mnie każdy najbliższy szmer i zaaferowana liczebnością tutejszych istot popadłam w zadumę. Mogłabym tak trwać godzinami, ale przerwał mi odgłos czegoś padającego na ziemie. Automatycznie zwróciłam wzrok ku Kuro, która jak się okazało potknęła się i teraz leżała na ziemi.
- Wszystko w porządku? – w moim głosie pobrzmiewała troska. Mimo, że było to zwykłe przewrócenie się na kamieniu to nie byłabym sobą gdym nawet odrobinę się nie zmartwiła.
- Tak, to było naprawdę głupie z mojej strony. Przewróciłam się jak jakiś szczeniak albo co. – wadera wyraźnie próbowała przerodzić to wszystko w żart, ale widać po niej było, że czuła się trochę ośmieszona przez całą tą sytuacje.
- Każdemu się zdarza. Wiesz raz nawet mój ojciec wywinął niezłego orła jeżeli można to tak ująć. – parsknęłam cicho wspominając stare czasy i by wilczyca nie czuła się gorsza, położyłam się obok niej – Mogę Ci opowiedzieć całą historie jeżeli chcesz.
W odpowiedzi Kuro podwinęła przednie łapy pod siebie i nieco przekręciła się w moją stronę by wygodnie się ułożyć i pokazać mi, że słucha. Zadowolona z takiej reakcji, mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko.
- Kiedy miałam dwa lata urodziło mi się młodsze rodzeństwo. Trójka wyjątkowo figlarnych braci, którzy posiadali praktycznie nieskończone pokłady energii, które przypadło pożytkować mojemu tacie w formie różnych zabaw typu gonienie się nawzajem czy wyścigi. Pewnego dnia kiedy razem z matką, która była zielarką i moją siostrą wybrałyśmy się by szukać potrzebnych do eliksirów roślin ojciec razem z chłopcami poszedł na luźny zwiad terenów. Oczywiście wziął ze sobą też mojego wuja, bo tamtych szkrabów nie sposób było utrzymać w ryzach. Skończyło się dzikimi gonitwami, a jako, że mój tata charakteryzował się bardziej siła niż zwinnością to szczeniaki nieźle go urządziły i potykając się o wystający korzeń wylądował w miejscowym jeziorze. Wujek mało się nie popłakał ze śmiechu jak nam to opowiadał i wypominał to ojcu przez naprawdę długi czas. – moja opowieść pewnie nie brzmiała do końca spójnie przez chichot, który co chwila wyrywał mi się z pyska. Ostatecznie wzięłam głębszy oddech i nieco uspokoiłam – Do tej pory pamiętam jaki naburmuszony mój tata wtedy wrócił za to wuj i moi bracia tryskali radością.

<Kuro?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz