Nie mogłem się poruszyć. Moje ciało było sparaliżowane, jak zawsze z
resztą, kiedy to robiłem. Znajdowałem się w jakimś lesie. Burym i
cichym, który przyprawiał o ciarki. Stałem, gdyż nie mogłem nic zrobić.
Nagle, obraz zaczął się samoistnie przemieszczać. Obróciłem się o 180
stopni i znalazłem się przed jakimś wielkim budynkiem wykonanym z
kamienia. Znajdował się na polanie, która była otoczona lasem, w którym
niedawno się znajdowałem. Czucie powróciło do mnie. Przechyliłem się w
przód, tym samym prawie wpadając na olbrzymie, drewniane drzwi. Budynek
był w większości okryty winoroślami. Rozejrzałem się w prawo i w lewo.
Kiedy jednak chciałem dotknąć klamki, drzwi same się otworzyły. Coś mnie
ciągnęło do środka. Stanąłem, a przed sobą miałem trzy drogi. Dwie
prowadzące przy ścianach po moich obydwóch stronach, zaś ostatnia
prowadziła na wprost. Z niewiadomych przyczyn, wybrałem środkową drogę. Z
każdym krokiem, zacząłem czuć się jakoś dziwnie. Do moich nozdrzy
dostał się odór zgnilizny, jakby coś zaczęło się rozkładać. Poczułem
zimne powiewy, chociaż, że znajdywałem się w środku zamkniętego
pomieszczenia. Również światło zaczęło bladnąć. W końcu było ciemno jak w
grobowcu. Korytarz był długi i bardzo ciemny. Zakręciło mi się w
głowie, przez co upadłem na ziemię, przytrzymując się tym samym za
czaszkę. O mało co nie wyrwałem sobie włosów. Obraz wokół mnie rozmazał
się, przez co zamknąłem oczy. Kiedy je otwarłem, znajdowałem się przed
jakimiś drzwiami, które wydawały się oświetlone, choć takie nie były. Z
trudem wstałem i rozejrzałem się za siebie. „Przecież... Przed chwilą
był tu korytarz, wiec...” ponownie odwróciłem się w stronę drzwi,
dokańczając myśl „Jak?”. Po obejrzeniu się raz jeszcze dostrzegłem, że
te drzwi były inne od pozostałych. Były zadbane. Reszta albo miała
jakieś dziury lub po prostu wyglądały mało estetycznie, jakby były
przesiąknięte pleśnią. A te drzwi... były pomalowane na bordowo, zaś
klamka była czarna i o wiele dłuższa od reszty. Niepewnie, chwyciłem za
nią. Kiedy popchnąłem drzwi, oślepił mnie blask, przez co byłem zmuszony
zasłonić oczy ręką. Kiedy już się do tego przyzwyczaiłem, w środku
ujrzałem jakąś grupkę. Patrzyli się na mnie. Jedni zza szafek, foteli
inni po prostu oderwali się od rzeczy, które obecnie robili. Wtedy
podbiegła w moją stronę szaro włosa dziewczynka. Nic nie robiła, tylko
stała i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczkami. Nagle, na
całej jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Wyciągnęła w moją
stronę swoją rączkę.
- Zaopiekujesz się nami? - powiedziała to, przekręcając tym samym swoją głowę.
Kiedy zdjąłem z niej wzrok i spojrzałem się na pozostałe dzieci,
ujrzałem na ich twarzach ten sam uśmiech co u niej. Moje palce zaczęły
drgać ze zdenerwowania. Kiedy chciałem się wycofać, ta sama dziewczynka
powieliła swą wypowiedź
- Zaopiekujesz się nami?
Przełknąłem z trudem gulę w gardle. Dzieci skryte we wnętrzu pokoju
zaczęły powtarzać jej wypowiedź, lecz brzmiało to, jak rozkaz. Cofnąłem
się o krok, a gdy chciałem się odwrócić w stronę korytarza, na swej
drodze ujrzałem srebrnowłosą. Wskazywała na mnie palcem, a z jej oczu
zaczęła wypływać jakaś dziwna ciecz
- Zaopiekujesz się nami? - zbliżyła się do mnie.
Widząc moje niezdecydowanie, zrobiła srogą minę, po czym wrzuciła mnie
do pokoju. Pod wpływem upadku, zamknąłem oczy, kiedy jednak je
otworzyłem, zobaczyłem zamknięte drzwi. Czym prędzej wstałem i
podbiegłem do nich, próbując je otworzyć. Naciskałem, szarpałem,
ciągnąłem-wszystko na nic. Zamarłem, gdy tylko poczułem zimny powiew na
swym karku. Powoli odwróciłem głowę w stronę środka pokoju, jednakże...
nikogo tam nie było? Pokój był zniszczony, ciemny. Jakby ktoś tu wpadł,
splądrował wszystko i wyszedł. Puściłem klamkę i podszedłem do
krzesełka, które jako jedyne było nienaruszone. Oświetlało je nikłe
światło. Wahając się trochę, zacząłem do niego podchodzić. Kiedy byłem
na tyle blisko, by usiąść, wyciągnąłem rękę w stronę tejże rzeczy. Wtedy
usłyszałem szmer za sobą i zanim zdążyłem się odwrócić, zostałem
popchnięty na krzesło, które wydawało się mnie uwięzić. W miejscu gdzie
stałem, pojawiła się ta sama dziesięciolatka, co przedtem.
- Pobawisz się z nami?
Chciałem się podnieść, lecz to jej się nie spodobało. Zaczęła wydobywać z
siebie szaleńcze krzyki, przez co byłem zmuszony zatkać uszy, jak i
przystać na jej propozycję. Kiedy się zgodziłem, uspokoiła się, a z
cienia zaczęły wychodzić pozostałe dzieci. Było ich łącznie ośmiorga.
Stanęły w półkole przede mną i zaczęły coś szeptać. Wtedy zza ich plecy
zaczęli wyrastać jacyś ludzie. Jeden po drugim padali na ziemię, to
poprzez odstrzał, lub dźgnięcie w ciało jakiegoś ostrza. Każde ginęło
osobno, w inny sposób. Kazały mi na to patrzyć, bo gdy tylko zamykałem
oczy, lub odwracałem wzrok, one wszystko powtarzały. Zacząłem krzyczeć.
Chciałem się uwolnić. Tak mocno się szarpałem, że... się uwolniłem?
Byłem na czworakach, podpierając się o podłogę. Dyszałem mocno i głośno.
Nagle z ciemności przede mną, zaczęła wypływać jakaś ciecz. Jak
poparzony, zacząłem się oddalać, lecz wtedy wpadłem na coś. Spojrzałem
się w górę, gdzie opadła kropla tej samej cieczy. Nade mną stała ta sama
dziewczyna, a z jej oczu ponownie zaczęła spływać ta ciecz, lecz nie
tylko stąd. Zaczęło jej to wypływać z nosa, uszu, jak i ust. Patrzyła
się na mnie jak gdyby nigdy nic i uśmiechała się
- Zaopiekujesz się nami?
Wtedy otoczyły mnie pozostałe dzieci, z których również zaczęła spływać
ta tajemnicza ciecz. Choć wyglądało to na krew, wcale nią nie było.
Odczuwałem to. Wtedy dzieci, zaczęły zamykać mnie w coraz to
ciaśniejszym okręgu. Otwarłem na tyle szeroko oczy, jak bardzo mogłem.
Nagle dziewczyna, przy której leżałem, powiedziała zapłakana
- Zapłacisz nam za ich winy!
Po tym widziałem już tylko ciemność. A po tej ciemności mogłem sobie zdać sprawę, że śnił mi się tylko koszmar. Nic więcej.
<Lyra? Brak weny, więc opisałam sen. Jak u ciebie?>