wtorek, 4 października 2016

Od Shadow'a cd. Calamity

Początkowo spoglądałem na przedmiot w niemym zdumieniu. Moneta połyskiwała złotym blaskiem. Na jej powierzchni widniały niezwykłe, tajemnicze znaki, niewiadomego pochodzenia.
- Dziękuję... - wydobyło się z moich ust.
Byłem w stanie wypowiedzieć tylko ten jeden wyraz. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Mimo wszystko, jak wiadomo, to jedno cudowne słowo może wyrazić wszystko. Spojrzałem na waderę. Na jej ustach widniał lekki zarys uśmiechu, jednak nie musiałem zbyt długo się przyglądać, aby dostrzec, iż była okropnie wyczerpana. Szybko schowałem magiczny podarunem, po czym podszedłem do wadery.
- Lepiej chodźmy już, musisz odpocząć... - mruknąłem, pozornie bez emocji.
Mogło się wydawać, że jestem egoistycznym dupkiem, który interesuje się tylko i wyłącznie swoimi sprawami. Prawda jest jednak taka, że niestety przez wiele ciężkich chwil w moim życiu nauczyłem się nie okazywać emocji ani uczuć, przez co wielu odbiera mnie właśnie w taki, a nie inny sposób. Ponownie szliśmy przez dłuższy czas w zupełnym milczeniu. Jak widać ani ja, ani moja towarzyszka nie należeliśmy do grona osób gadatliwych. Nie przeszkadzała mi jednak wszechobecna cisza, wręcz przeciwnie. Mimo, że żadne z nas nie odzywało się ani słowem, potrafiłem nawiązać z nią pewnego rodzaju więź. ,,Mowa jest srebrem, milczenie złotem..." - całkowicie się z tym zgadzam. Silniejszy powiew wiatru targnął moją sierścią, wywołując dreszcze na całym ciele. Ciemne chmury coraz bardziej zasłaniały błękitne dotąd niebo. W oddali rozlegały się grzmoty, które z każdą chwilą przybierały na sile. Wokoło zapanował złowrogi półmrok, a błyskawice co chwilę przecinały ciemnoszary nieboskłon. Pojedyńcze krople uderzały o ziemię, rozpryskując się na wszystkie strony. Z czasem zaczynały spadać większe oraz częściej. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Przeczesałem wzrokiem każdy szczegół, aż natrafiłem na niewielką jaskinię. Bez słowa wskazałem na nią łapą, na co obydwoje ruszyliśmy pospiesznie w tamtą stronę. W środku nie było zbyt dużo przestrzeni, jednak wystarczająco, abyśmy mogli bez problemu skryć się przed nawałnicą. Calamity ułożyła się wygodnie w kącie jaskini, odpoczywając. Ja natomiast usiadłem tuż przy wejściu do jaskini, ale tym na zewnątrz. Deszcz nie robił na mnie wrażenia. Przeciwnie, był dla mnie cudowną formą relaksu i odprężenia. Przymknąłem powieki, wsłuchując się w uderzenie każdej kropli. Czułem jak moknę, jak woda spływa po mojej sierści, mocząc bandaże oraz opatrunki. Przyjemny chłód okrywał moje ciało, zmieniając się powoli w przenikający mróz. Każda sekunda zdawała się trwać wiecznie, kiedy bez przyczyny sterczałem samotnie na deszczu. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ze względu na moje zdrowie, jednak miałem wszystko gdzieś. Od jakiegoś czasu moje życie nie miało sensu. Straciłem wszystko co miałem, w dodatku na swoje własne życzenie. Pojedyńcza łza spłynęła po moim policzku. Wiedziałem, że nikt nie odróżni teraz jej od kropli deszczu, dlatego nie musiałem na siłę hamować uczuć. Chociaż teraz, mogłem ukazać światu swoje emocje, duszone do tej pory z wielką starannością wewnątrz mnie, ukrywane przed światłem dnia. Łzy są oznaką słabości, a ja muszę być silny, choć już nie mam po co... Nie mam już nic, a moje wnętrze jest puste. Jednakże... Nagle poczułem jakieś dziwne ciepło w środku. Nieznane uczucie, które wzięło się praktycznie znikąd. Moje myśli jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skierowały się w zupełnie innym kierunku. Z niewodomych przyczyn, kiedy poczułem wspomniane wcześniej ciepło, od razu przypomniałem sobie o pewnej iskierce, która powoli na nowo rozpala we mnie ogień...

<Calamity?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz