-Współczuję ci, że jesteś przeklęta – powiedziałam dość spokojnym głosem – naprawdę musimy już iść, przed nami jeszcze dość długa droga.
Szłyśmy dość żwawo, nie odzywając się do siebie. Poczułam, jak na moje ciało spadają kropelki wody. Nie dość, że ciemno to jeszcze pada. To był chyba pierwszy spotkany przeze mnie deszcz od jakiegoś roku. W końcu, gdy podróżowałam, większość czasu spędzałam na chmurach. Przypomniałam sobie beztroskie czasy, gdy moja poprzednia wataha, rodzina i przyjaciele żyli. Gdy byłam szczeniakiem, wesoło bawiącym się w deszczu. No cóż, co było minęło prawda? Poczułam, jak moje skrzydła odmawiają mi posłuszeństwa. Wzleciałabym w górę, by je rozprostować, jednak doszczętnie przemokły i bym się nie uniosła. Uśmiechnęłam się szeroko. Co prawda to był ten niekontrolowany uśmiech – ale uśmiech to uśmiech. Calamity spojrzała na mnie ukradkiem.
-Nie opuścisz mnie z powodu klątwy? – spytała cicho, trochę jakby nawet nie chciała tego mówić, jakby to były głośne myśli. Zaczęłam to rozumieć. Pewnie nie chciała mi tego powiedzieć na początku nie tylko dlatego, że mnie nie znała, ale też nie chciała, bym się od niej odwróciła.
- Jasne, że nie. Skąd taki pomysł? Ja się nie odwracam z powodu jakiejś klątwy czy czegoś tam. Dla mnie to powód, aby się od takiej osoby nie odwracać – uśmiechnęłam się do niej ciepło. Widziałam, że wadera uśmiecha się mimowolnie. Spojrzałam w niebo. Chmury się przerzedziły, a na niebie widać było pierwsze gwiazdy.
<<Calamity?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz