poniedziałek, 31 października 2016

Od Lyry cd. Lyod'a

Obudziłam się następnego dnia o dziewiątej. Na śniadanie zjadłam trochę jagód, trochę malin, roślin i borówek; taką jakby sałatkę. Wiem, niezbyt dobry jadłospis dla wilka, ale przynajmniej zaspokoiłam głód. Faktycznie obok siebie znalazłam plecak. Mamie chodziło o to, żebym została magiem? Na to wygląda. Schowałam różdżkę do pasa, którego przywiesiłam na boku; zrobiłam go z mocnych korzeni i liści. Zajrzałam do zwoju. Było tam tak napisane:
Witaj, córko, to są zaklęcia:
mah - palić
seper - chybić
he-dżi - niszczyć
Haket - Jak masz laskę, to możesz tym zaklęciem ją przywołać, ale ja ci nie dałam, bo nie miałam.
sehai - zburzyć
Dżedu - granica
Upi - otwierać
Hedż - bariera ochronna
Czes - wiązać (Czar najczęściej do Wstęg Hatior)
Gom - ożywić (Czar najczęściej do Gliny)
Dopiero potem nauczysz się przywoływac patrona Izydy. To twoja patronka od dziś.
Gapiłam się na zaklęcia. Na wszelki wypadek nauczyłam się ich na pamięć, i robiłam próby na przedmiotach. Nie zrobiłam tego z przyjemności- nigdy w życiu! Zrobiłam to, bo te przedmioty były jedyną bronią, którą miałam aktualnie przy sobie. Więc nie marudziłam. Nagle usłyszałam szelest. Odwróciłam się i zauważyłam Lyod`a. Wiedziałam, że się jeszcze spotkamy, ale nie tak szybko!
- Hej! – krzyknęłam – Jak tam u ciebie? Stęskniłeś się?
Skrzywił się, wiedząc, że odzyskałam poczucie humoru.
- Nie… Chodź za mną. Muszę ci coś pokazać.
Przełknęłam ślinę.
- Gdzie??? – spytałam – I po co? Lyod, wolałabym wiedzieć…
- Kkktoś chce się z tobą zobaczyć. Czeka na Ciebie koło Labiryntu. Zaprowadzę Cię. Jak… Jak chcesz.
Wilk plątał się w słowach. Coś musiało być nie tak. Wyczułam to. Wyczułam, że czegoś się obawia.
Ale ufałam mu; wzięłam plecak i poszliśmy.

Doszliśmy do Labiryntu. Zrobiłam kilka kroków, żeby zobaczyć wejście. Gdy się odwróciłam Lyod`a nie było. Wyciągnęłam różdżkę. Coś BYŁO nie tak. Zaczęłam go szukać. Nie pożegnał się? Szkoda. Weszłam do labiryntu. Kilka godzin krążyłam po nim, bo się zgubiłam. Doszłam do ślepego zaułka. Westchnęłam i odwróciłam się. To było niemożliwe… Stała tam Nike i jej dwie towarzyszki. Wszystkie koty były dwa razy większe ode mnie… Najbardziej trapiło mnie, że Lyod… Zdradził mnie? Nike wyglądała normalnie, ale ją opiszę. Jej futro było białe. Miała noże na boku. Jakoś moja odwaga wyszła ze mnie, jak powietrze z przekutego balona. Trzymałam różdżkę, a w drogiej ręce laktam się nazywały… Wstęgi Hathor. Złote wstęgi błyszczały w słońcu. Tak samo, jak noże Nike.
- Spokojnie – mruknęła do swoich towarzyszek – Nie umie pewnie jeszcze posługiwać tymi egipskimi przedmiotami.
,,To się zdziwisz`` - pomyślałam. Trzy pantery śnieżne okrążyły mnie. Nie było ucieczki, bez walki – na pewno nie.
- Czes! – Krzyknęłam.
Drapieżne wstążki związały towarzyszkę Nike po prawej. Upadła z krzykiem na ziemię, jak worek kartofli. Teraz miałam tylko różdżkę… I nie mogłam użyc zaklęcia He – dżi, bo bym wysadziła nas wszystkie. Zbyt wielkie ryzyko…
- Sehai! – krzyknęłam i druga towarzyszka Nike zmieniła się w czarny pył. Zniszczyłam ją – nie zabiłam.
- Myślisz, że takimi głupiutkimi zaklęciami mnie pokonasz? – zaśmiała się. To one raczej były beznadziejne – powiedziała.
Obie jej towarzyski warknęły obrażone. Nike rzuciła nuz we mnie.
-Seper! – krzyknęłam. Nuż ominął centymetr od mojej sierści.
Nike warknęła. Ja zaczęłam grzebać w plecaku. Wyjęłam błyskawicznie glinę z folii i zaczęłam lepic. Gdy skończyłam, figurka przedstawiała hipopotama.
- Gom – szepnęłam kierując różdżkę w stronę figurki.
Nagle Hipopotam zaczął rosnąc! Przybrał normalnych rozmiarów. Nike nie mogła atakowac. Odsunęła się. Ale gdy wbiłam wzrok w ogromne zwierzę poczułam sztylet w grzbiecie. Zaskoczona spojrzałam na to miejsce. Nuż aż po rękojeść był w moim ciele. Coraz więcej krwi lało się z rany. Zobaczyłam tylko uciekającą Nike i goniącego ją hipopotama. A potem ciemnośc. Czy to koniec?

<Lyod?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz