Zapytałam nową znajomą o to, co to mogło być.
- Nie wiesz? Przecież to szczaw. - odparła Lyra z autentycznym zdumieniem.
- Błee, ochydny był. - udawałam, że kaszlę z obrzydzenia.
Wadera zachichotała, po czym zbliżała się z niesmakiem.
- Ochyda to twoje mięsne ścierwa.- prychnęła niby to poważnie, ale już ją wiedziałam, że ledwo skrywa śmiech.
Ja także już dokończyłam jeść.
- Wcale nie-e! Wiesz, nie wiem jak ty, ale ja idę dalej. Chcesz? - z nadzieją spojrzałam na wilczycę. Towarzyszka byłaby mile widziana...
- Mhm.- mruknęła.
Ruszyłyśmy ścieżką przez las. Dookoła liście sypały się kolorową kaskadą na wilgotną ziemię. Wtem zauważyłam taki malutki krzaczek z jakimiś owocami. Szturchnęłam Lyrę.
- Cooooo? - jęknęła.
- No patrz. Tam, widzisz?
Wadera spostrzegła krzak i radośnie pobiegła w jego stronę. Obwąchała dokładnie owoce po czym kłapnięciem połknęła jeden.
- Py-cho-ta! To chyba jakaś późna odmiana malin... Spróbuj tylko!
Niechętnie liznęłam jedną malinkę.
- Ej, tak nie poczujesz smaku! No zjedz!
Naburmuszona skubnęłam owocek.
- Ty, jakie to dobre!
- A nie mówiłam!?
Obie oskubałyśmy krzaczek do resztek, dopóki nie została na nim żadna niebiańsko smakująca malina.
( Lyra? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz